Showing posts with label Dublin. Show all posts

Showing posts with label Dublin. Show all posts

Dublin vol. 3 GLEE CONCERT!

Jak już wcześniej pisałam głównym powodem naszej wyprawy do Irlandii był koncert Glee. Tym, którzy nie obejrzeli ani jednego odcinka serialu - mogę go tylko polecić. Ale ostrzegam! Strasznie wciąga. Koncert był niesamowity. Rozpoczął się ich najsłynniejszą piosenką "Don't stop believing". Uczucie w momencie, gdy oni wyszli na scenę było niesamowite. Widziałam ich tak strasznie dużo razy w TV a teraz byli na wyciągnięcie ręki. Byliśmy w 11 rzędzie więc byli naprawdę bardzo blisko. Obiektyw ma tendencje do oddalania, więc dlatego na zdjęcia mogą wydawać się dalej. Zagrali wiele cudownych piosenek m.in. Born this way, Put a ring on it (Kurt w kostiumie), River deep. Byli nawet Warblersi, którzy zaśpiewali 3 piosenki (m.in. Teenage dream i Raise Your glass). Na koniec Kurt poprosił Blaina, czy wstąpi do Glee i ten się zgodził. Później śpiewał już z nimi w normalnych ubraniach. Może w 3 sezonie też do nich dołączy?
Poniżej kilka fotek.

Zdjęcia/Fotos

Dublin vol. 2

Drugiego dnia postanowiliśmy pobyć trochę poza ścisłym centrum. Chcieliśmy zobaczyć irlandzkie plaże i klify. Miejsca, które wybraliśmy są idealnie po przeciwnych stronach centrum miasta. Jako plaże wybraliśmy Bray, natomiast w celu zwiedzenia klifów wybraliśmy się do Howth. Nie za bardzo wiedzieliśmy tylko jaki bilet na DART (Irish Rail) będzie dla nas najbardziej opłacalny. W tym celu podeszliśmy do okienka informacji już na dworcu. Zadaliśmy panu w nim przebywającym kilka pytań, m.in. co będzie dla nas tańsze, bilet dzienny, czy wycieczka z centrum do Bray, następnie do Howth i z powrotem do centrum. Pan kazał zaczekać, wziął wszystkie swoje papiery i wyszedł do nas! Pokazał nam cenniki, następnie poszedł do automatów, w których sprzedaje się bilety i pokazał jak to działa i jak można sprawdzić ceny. Wyszło na to, że bardziej opłaca się dzienny. Potem na chwilę nas przeprosił, poszedł do kolegi w okienku, chwilę porozmawiali wrócił i powiedział, że jest taka opcja jak Rumble Ticket dla dwóch osób za 10 euro. Tym biletem możemy w dwójkę jeździć cały dzień ich kolejami bez względu na przejeżdżane strefy Dublina. Miło :)
To, co zauważyłam, to w Irlandii nie ma czegoś takiego jak rozkład jazdy. U nas jest napisane, o której przyjeżdża dany pojazd, jakie są jego kolejne przystanki itp. Tam tego nie ma. Przychodzi się i się czeka :) Na szczęście przynajmniej na stacjach jest napisane za ile coś będzie. Pociąg podjechał w ciągu 15 minut. Początkowo jechaliśmy przez nudniejsze miejsca Dublina, aż w końcu wzdłuż morza i plaż. Ale jakie to były plaże! Nie tam zwykłe z piasku. Piękne kamienne plaże z momentami mocno wysuniętymi kawałkami kamieni w morze. Jak z filmów, czy obrazków. Na Bray pochodziliśmy trochę po piaszczysto-kamienistej plaży. Wiał przyjemny chłodny wiatr, ludzie spacerowali wzdłuż brzegów bądź relaksowali się siedząc nieopodal linii wody patrząc w dal. Znaleźliśmy niewielką górę usypaną z kamieni tworzących coś na kształt maleńkiej zatoki. Powygrzewaliśmy się trochę korzystając z ciepłych kamieni. Akurat był odpływ więc na spodniej ich stronie poprzyczepiane były ciekawe muszelki. Później udaliśmy się do naszego pierwszego irlandzkiego pubu. Tam spróbowałam kawy po irlandzku. Podobno była to kawa z whiskey, ale na mój gust była to whiskey z kawą :) Następnie udaliśmy się na dworzec kolejowy. W oczekiwaniu na pociąg odkryłam ciekawą informację od kolei do podróżujących. Mianowicie informowała ona o tym, że nowy rozkład jazdy właśnie jest tworzony i proszą ludzi o sugestię jak chcieliby by pociągi kursowały. Niewiarygodne :)
Podróż do Howth ciągnęła się niemiłosiernie, ale w końcu się udało. Po wyjściu ze stacji i przejściu kilku kroków naszym oczom okazał się przepiękny port małych jachtów. Po krótkiej przerwie na obiad wyruszyliśmy na klif. Howth jest półwyspem, który można obejść i wrócić w miejsce, z którego się wyruszyło. Niestety myśmy byli już trochę zbyt późno i niebezpiecznie było się poruszać nocą po klifach. Szczególnie, że trasy po klifach były już szlakami i były oznaczone jako dość trudne. My doszliśmy i tak dość daleko i wysoko. Trafiliśmy na zachód słońca. Prawie na końcu jednego z klifów wyciągnęliśmy nasze "siedzisko". Usadowiliśmy się wygodnie, puściliśmy z telefonu cichutko muzykę irlandzką i chłonęliśmy widok. Zachodzące słońce, spokojne morze, port, wyspy, zieleń na klifie... Niesamowicie. Nigdy nie widziałam piękniejszego widoku. Dobrze było te momenty spędzić z ukochaną osobą. Gdy słońce było już tuż nad horyzontem postanowiliśmy wrócić z powrotem. Szło się bardzo przyjemnie. Przy pierwszej części trasy na klif przechodziło się obok domów szczęśliwców, którzy widzieli ten widok zaraz po przebudzeniu się rano. Oczywiście nie zabrakło irlandzkich murków. W porcie zjedliśmy małą kolację i pojechaliśmy do hotelu. Fotorelacja poniżej.

ZOBACZ ZDJĘCIA:

Dublin vol. 1

Ponieważ zdjęć jest dość sporo, a nie chcę zmuszać Was do czekania, stwierdziłam, że będę dodawać je partiami. Będzie mi też łatwiej je opisywać.

Pomysł naszej podróży wziął się od koncertu Glee. Ci, co Glee znają wiedzą, o czym mowa :) Bardzo lubię ten serial i gdy się dowiedziałam, że osoby, w nim grające główne role jadą w trasę koncertową byłam bardzo zainteresowana! Niestety mój zapał ostudziła informacja, że "dzieciaki" z Glee koncertują tylko w USA, w UK i Irlandii. No cóż. Aż pewnego pięknego razu mąż mój ucieszony wrócił z pracy i ucieszony zaczął machać mi jakimiś kartkami przed nosem. Okazało się, że postanowił zrobić mi niespodziankę i kupił nam bilety na ten koncert... w Dublinie. O matko. To pierwsze, co pomyślałam. No dobra, zaczęło się. Szukanie hotelu, lotów, wymyślanie jak efektywnie spędzić tam czas itp. itp.

Pierwszego dnia w samym Dublinie byliśmy ok 12:30. Pierwsze wrażenie? Mega zakorkowane i jeszcze bardziej kolorowe! Cudowne, drzwi, budynki pomalowane na naprawdę różne kolory. Najbardziej ulubionym kolorem Irlandczyków jest chyba czerwony. Wiele drzwi do ich domów jest pomalowany na ten soczysty kolor. Nierzadko też np. całe sklepy. Co jeszcze mnie zdziwiło? Co krok był polski sklep :) Ponoć polaków tam "jak mrówków". Nie mogę się nie zgodzić, gdyż polski słyszałam na każdym rogu. Miło. Oczywiście nie muszę opowiadać o urokach ruchu lewostronnego. Na szczęście przed każdym przejściem na ulicy była dla pieszych namalowana strzałka, w którą stronę mają patrzeć. Gdybym zaczęła od standardowej lewej już pewnie bym nie wróciła. Ciekawe jest też to, że przechodzenie na czerwonym nie jest zabronione. Przekonałam się o tym, gdy kobieta przechodząc przez czerwone światło "wlazła" na wóz policyjny. Zero reakcji z ich strony. Na czerwonym przechodzi się na własną odpowiedzialność. Za to jak Cię coś przejedzie - leczysz się na własny koszt. Masowa liczba ludzi przebiegała na czerwonym. Na zielonym? Chyba tylko my :D
Ponieważ mieliśmy jakieś 1,5 godziny do udostępnienia nam naszego pokoju postanowiliśmy pójść coś zjeść. Lecz te wszystkie nowości sprawiły, że myśli o pustych żołądkach zostawiliśmy gdzieś daleko za sobą. Mieszkaliśmy blisko tzw. szpili. Czegoś, co dla Irlandczyków jest tym, czym jest Wieża Eiffla dla Francuzów. Trafiliśmy na jedną z zakupowych ulic, gdzie znalazłam.. Primarka. Tak, to był mój pierwszy Primark (a raczej Pennies - tak to się w Irl nazywa) w życiu. I byłam zachwycona :) Owoce mojego zachwytu pokażę ciut później. Powiem, że sklepy w Niemczech to nic w porównaniu z tym co jest tam. Forever21, New Look (3 piętrowy), Dunnes Stores, Evans, Dorothy Perkins... Wszystko, gdzie większa osoba czuje się jak w raju :) I wszystko to, co dotychczas w Polsce znajdowałam tylko w ciucholandach. Woohooo :) Po tym wszystkim, z torbą wypełnioną dobrami z Primarka ruszyliśmy do naszego pokoju. Tam zostawiwszy walizki poszliśmy na dalsze oglądanie miasta. Tym razem trafiliśmy do Trinnity College i na Grafton Street. W poszukiwaniu (wreszcie) czegoś do jedzenia natrafiliśmy na super, super knajpkę. Później okazało się, że to jakaś sieć. Knajpka jest idealnym odwzorowaniem tych, które widać w amerykańskich filmach z lat 60/70 (np. Grease). Leci Rock'n Roll, miękkie siedzenia, jasne światło, stołki wzdłuż baru.. Zresztą sami zobaczycie na kilku poniższych zdjęciach. Po zjedzeniu jedzenia (też wzorowanego na tamte czasy) udaliśmy się na zasłużony odpoczynek!

Zdjęcia:

Related posts

 
MOBILE