Showing posts with label Recenzje kosmetyków. Show all posts

Showing posts with label Recenzje kosmetyków. Show all posts

...

Hej, hej!
Mam nadzieję, że mieliście udane święta. Muszę przyznać, że moje były dość sympatyczne. Spędziłam je z moją rodziną. To nie takie oczywiste, gdy mieszka się 1000 km od swoich najbliższych. Na szczęście tym razem zamówiliśmy bilety wcześniej i się udało. Wielki Czwartek i Piątek spędziliśmy pod znakiem zakupów. Kupiłam kilka rzeczy, których mi w Niemczech brakuje (m.in. świetne produkty do demakijażu Bourjois). Oprócz tradycyjnych świątecznych 'czynności' część czasu spędziliśmy na strychu wyszukując nasze letnie ubrania. W ciągu kilku godzin moja garderoba znów powiększyła się o jakieś 15 par torebek, tyle samo butów (albo może ciut więcej ;) ) i ogromną stertę ubrań. Ci, którzy śledzą mojego bloga od dłuższego czasu na pewno pamiętają, że w zeszłym roku (i 2 lata temu) przeżywałam fascynację wielokolorowymi ubraniami. Ku mojemu zaskoczeniu teraz wszystko w mocnych, różnych kolorach jest modne. Z jednej strony się cieszę, że nie muszę wydawać pieniędzy na kolorowe koszulki, koszule, spódnice itp. Lecz z drugiej - zawsze lepiej się czułam w ubraniach, zestawach ubrań, które były rzadkością na ulicach. Nie lubię być jedną z wielu (w tym przypadku) kolorowo ubranych kobiet. Trudno :)
Wracają do kosmetyków kupowanych w Polsce to muszę przyznać, że jestem zaskoczona że tu w Niemczech nie ma produktów do demakijażu Bourjois. Nie jestem pewna, czy w ogóle widziałam tutaj ich kosmetyki do makijażu. Szkoda trochę bo są dobrej jakości. Dziwi mnie jednak, że spotkałam się z nimi nawet na Wyspach Kanaryjskich, a tu nie.
Oczywiście powiększyłam mój zbiór cieni z Pierre Rene i mySecret. Te pierwsze wyszły ostatnio w 'nowym wydaniu'. Zawierają w sobie już bazę do cieni i mają niesamowitą intensywność koloru. Są naprawdę bardzo 'mocne' w porównaniu do ich poprzedników. Wciąż jednak zachowują swoją świetną jakość - długo się trzymają, absolutnie nie rolują, a jak już, to po wielu godzinach stają się bledsze.
Drugim moich faworytem w cieniach był mySecret. Teraz nie wiem, czy mogę nazwać je jako 'drugim', gdyż okazało się, że cienie mySecret są cieniami Pierre Rene. Tylko pod taką marką są produkowane specjalnie dla Drogerii Natura. Jeśli dobrze pamiętam są ciut tańsze od tych z oryginalną nazwą firmy. Tym, które nie znają jeszcze tych cieni  gorąco je polecam. Nie sądzę by mogły czymkolwiek (nawet ceną) sprawić zawód. Chyba, że ktoś ma inne zdanie? :) O cieniach tych marek robiłam oczywiście osobną recenzję, którą można przeczytać tutaj.

Poniżej dwie fotki z wczorajszego szukania nowego samochodu. Niestety dla każdego auta przychodzi taki moment, że trzeba je wymienić na nowsze. Czasami nawet, gdy tego bardzo nie chcemy.




Nie wiem, czy widać, ale ścięłam włosy. Kiedyś przesadzałam z prostownicami, lokówkami, termolokami, suszarkami i farbowaniami. Po części przez odstawienie tego raz na zawsze udało mi się uratować moje włosy, ale niektóre partie były zbyt zniszczone. Wyszłam z założenia, że lepiej prezentują się krótsze włosy, ale zdrowe niż długie i przesuszone.



Bluzka, granatowy sweter- C&A
Spódnica - Kappahl
Getry - KiK
Buty - Tesco
Torebka - Wehemeyer

Recenzje kosmetyków

Spostrzegłam, że już dawno nie napisałam nic o kosmetykach. Obiecałam sobie, że po odkryciu czegoś wg mnie ciekawego, podzielę się tym na blogu. Dzisiaj opiszę 4 produkty. Wszystkie kupiłam podczas mojego styczniowego pobytu w Polsce. Myślę, że do dzisiaj miałam sporo czasu by je wypróbować i móc je ocenić. Myślę, że takie recenzje raz na jakiś czas to dobry pomysł. Sama chętnie takie czytam i gdy są obiecujące idę na zakupy :) Nikt chyba nie lubi kupować w ciemno.

1. Cienie do oczu Pierre Rene.

Cienie Pierre Rene


Przyznam, że wg mnie te cienie są jedne z lepszych jakie kiedykolwiek miałam. A uwierzcie mi, miałam ich naprawdę sporo (moje małe skrzywienie). Używam tych cieni razem z bazą Art Deco. Co jest w nich wyjątkowego? To, że się nie rolują. Jedynie co, to w ciągu dnia stają się trochę bledsze, ale przynajmniej u mnie się nigdy nie zrolowały. To zabawne, ale w porównaniu z moimi cieniami z chanel, clinique czy lancome trzymają się o wiele lepiej. Przyznam, że trochę mnie to dziwi, cienie z wyżej wymienionych firm (i innych) kupowałam z myślą, że produkt w takiej cenie powinien mieć też lepszą jakość. A okazało się, że zwykły cień po ok 7zł przebija je wielokrotnie.

2. Cienie do oczu mySecret

Cienie Pierre Rene


Podobnie jak powyższe trzymają się naprawdę nieźle. Kupiłam je pod wpływem recenzji z Wizażu. Uważam, że zachowują się o wiele lepiej niż niektóre z wyższych półek. Kosztują ok 5 zł (niestety nie pamiętam ceny). Myślę, że naprawdę warto je przetestować :)

3. Cukrowy peeling do ciała pomarańczowo - waniliowy - Perfecta (Dax Cosmetics)

Cienie Pierre Rene


Nigdy nie byłam fanką peelingów do ciała. Ponieważ kilka moich ulubionych kosmetyków pochodzi z tej firmy, zachęcona komentarzami na wizażu postanowiłam, że spróbuję. Kupiłam jeden, a parę dni poszłam dokupić następne 5. Jeden udało mi się kupić w zestawie z tym samym masłem do ciała. Przez 2 tygodnie używałam tego peelingu co drugi dzień, później używałam masła tej samej serii. Z ręką na sercu przyznaję, że w życiu moja skóra nie była tak aksamitna (oczywiście używałam innych peelingów ale zaprzestawałam bo efekt mnie nie zadowalał). Peeling kosztuje ok 13 zł. Jest bardzo gęsty, składa się jakby z grubych ziaren cukru. Jest bardzo wydajny i naprawdę nieźle "ściera". Miałam jeszcze z tej serii czekoladowy, ale dziwnie czułam się smarując się czymś co wygląda i pachnie jak czekolada. Naprawdę wart polecenia.

4. Maseczka do twarzy - Avon Planet Spa - African Shea Butter

Cienie Pierre Rene


Nigdy nie lubiłam firmy Avon. Zawsze uważałam, że jedyną naprawdę genialną rzeczą, którą mają to tusz (super shock) i całkiem przyzwoite wykręcane kredki. Oprócz tego wszystko, co miałam okazję próbować wydawało się mało ciekawe. Na wyżej wymienioną maseczkę 'wpadłam' dzięki mojej mamie. Pokazała mi, że sobie takie coś kupiła i mogę wypróbować. Po umyciu twarzy nałożyłam jej niewielką ilość na twarz i rozsmarowałam. Poczekałam ok 1 min i zmyłam. Maseczka zawiera małe kuleczki, które podczas rozcierania na twarzy pękają i wydzielają jakąś substancję :) Przyznam, że efekt mnie tak zaskoczył, że następnego dnia zamówiłam 2 takie dla siebie. Mimo krótkiego czasu działania, twarz była w dotyku niczym pupcia niemowlaka. Zazwyczaj po umyciu twarzy muszę wklepać krem, po tej maseczce nie musiałam. Jeśli to coś pomoże po powrocie 'zmusiłam' męża do jej przetestowania. I nawet jemu się spodobała :)


Mam nadzieję, że powyższe recenzje okażą się przydatne. A może ktoś z Was miał już styczność z tymi kosmetykami? Wtedy chętnie poczytam inne opinie.
Pozdrawiam :)

Golarka do ubrań, nowy szminko-flamaster i lakier wszystkomatujący :)

Dzisiaj nie będzie o ubraniach, a przynajmniej nie wystąpią w roli głównej :)
Jakiś czas temu przeczytałam na blogu Mr Vintage ciekawy post na temat golarek do ubrań. Swoją drogą jest to świetny blog nie tylko dla mężczyzn. Uważam, że świetnie nadaje się dla kobiet, które kupują swoim mężczyznom (lub im w tym pomagają) ubranie. Blog nie stanowi tylko dziennika zestawów ubraniowych jego autora, ale oprócz pokazywania najnowszych trendach można znaleźć takie porady jak dobre prasowanie koszuli, jakiej długości powinny być spodnie i rękawy, czy jak pielęgnować skórzane obuwie.
Wracając do tematu golarki do ubrań. Mam kilka swetrów, które uwielbiam, a wstyd mi je nosić ze względu na zmechacenie. Wtedy 'w ręce' wpadł mi wyżej wymieniony post. Korzystając z okazji wstąpiłam do Saturna i kupiłam jedną z dostępnych tam golarek (remington, 10euro). Przyznam, że efekt mnie zaskoczył sweter wygląda jak nowy i znów mogę go z chęcią nosić. Próbowałam w miarę dobrze ująć to na zdjęciu.
Lewy rękaw jest po operacji golenia, ten po prawej przed.


Drugą rzeczą, o której chciałam napisać, jest, że kupiłam nietypową szminkę. Tu, na rynku niemieckim, jest ona całkowitą nowością. Czy w Polsce też jest? Przynajmniej polska strona producenta nic o tym nie mówi. Szminka jest firmy Maybelline - color sensational. Jej innowacja polega na tym, że przypomina pisak - marker. Jak byłam małą dziewczynką, widząc jak mama maluje się szminką, chciałam ją naśladować. Zrobiłam to w tak ułomny sposób, że pomalowałam sobie usta.. swoim czerwonym flamastrem - obrzydliwe. W każdym razie szminka polega na tym samym. Jest w formie flamastra. Najpierw można nią b. łatwo obrysować kontur ust, a następnie je wypełnić. Jest tak lekka, że jej nie czuć (zupełnie jakby się pomalowało flamastrem). Wtapia się w usta i nie ma żadnych wyczuwalnych śladów. Nawet na kubkach, czy szklankach nie pozostawia śladu. Każda inna szminka zostawia na ustach powłokę, ta nie :) Szminkę kupiłam w kolorze 'shy red'. Ostatnio spodobały mi się czerwone szminki, wydaje mi się, że mi pasują. Poniżej przedstawiam żałosną próbę sfotografowania moich ust oraz kilka ujęć samej szminki :)


 


Jeszcze jedną interesującą rzeczą, którą 'zdobyłam' jest lakier z firmy essence ( 1,50 euro). Jest to przeźroczysty lakier, który zamienia każdą powierzchnię na matową. Wypróbowałam. Faktycznie, każdy lakier na paznokciach, który pociągnęłam tym nowym lakierem stał się absolutnie matowy. Naprawdę godne polecenia :)



tarraaa

Nie chcę nikogo martwić, ale sprawdzałam pogodę i temperatura idzie już powoli w kierunku zera. Mnie taka pogoda (nie licząc deszczu) całkiem odpowiadała. Było dość ciepło więc można było założyć płaszcz, niezbyt grube rajstopy i jakieś półbuty. Dzisiaj założyłam kozaki i niestety nie było mi w nich za ciepło, co znaczy, że to już ten czas, gdy wysokie buty zakłada się nie tylko bo super pasują do zestawu. Trudno. Pocieszam się jednak, że każdy kolejny dzień zimnej jesieni, a później zimy zbliża nas coraz bardziej do wiosny :)
Dzisiaj przyodziałam się w takie ot ubranie :)




A teraz z innej beczki trochę :) Ci, którzy odwiedzają mojego bloga od jakiegoś czasu pamiętają, że miałam jasne włosy. Teraz są ciemne ale strasznie zniszczone po tylu rozjaśnianiach, pasemkach itp. Dzisiaj nie wiem po co mi to było skoro wróciłam do ciemnych kolorów. Myślę, że każdy czasem musi czegoś spróbować by się sam na własnej skórze dowiedział, że to nie dla niego. 
W każdym razie, jak już wspomniałam, miałam zniszczone włosy i za nic nie mogłam sobie z nimi poradzić. Parę dni natknęłam się na sklep fryzjerski we Wrocławiu i moją uwagę przykuła seria L'oreal professionnel, a konkretnie seria "absolut repair". Już od jakiegoś czasu używam tych kosmetyków (są sto razy lepsze od tych ze zwykłych sklepów), ale linię do farbowanych włosów. Zdesperowana ich wyglądem sięgnęłam po te oto dwa produkty:

U fryzjerów są dość drogie, natomiast na allegro można je dostać taniej :) Maskę dałam na umyte włosy, potrzymałam z 30 minut. Po spłukaniu i osuszeniu włosów nałożyłam thermo repair i podsuszyłam suszarką. Ponoć suszarka szkodzi włosom, ale ten specyfik działa właśnie podczas suszenia. Podgrzewany 'wpuszcza' do włosa jakieś cudowne cząstki i w ten sposób go odbudowuje i uzupełnia jego zniszczoną strukturę. Najbardziej zdziwiło mnie to, że o ile rano budzę się z 'szopą' na głowie to po tym obudziłam się z cudnymi lokami, jakie mam... (Wiem, wiem, na zdjęciach nie widać :p).
Uczciwie, zazwyczaj nie piszę o kosmetykach na blogu (może raz), ale to mnie tak zachwyciło działaniem, że chciałam się podzielić. Być może czyta to ktoś kto nie radzi sobie ze swoimi włosami. Naprawdę warto spróbować. Są jeszcze inne kosmetyki z tej linii jak olejki, szampony itp.  Ja wyszłam z założenia, że skoro mam farbowane włosy to zostanę przy szamponie do farbowanych, natomiast ponoć więcej niż jednego specyfiku, które się nie spłukuje włosy nie zniosą :)

Jak pozbyć się kataru i kilka słów o moich ulubionych kosmetykach.

Wiem, dawno nie pisałam. Na pewno nie z powodu, że znudził mi się blog, ale z co najmniej dwóch powodów: najpierw zachorowałam (nic takiego - przeziębienie), a później przez książkę. Ale wszystko po kolei.
W zeszły poniedziałek obudziłam się z obrzydliwym bólem gardła, uczuciem ciężkości w głowie i początkiem kataru. Myślałam, czy nie iść do lekarza, ale będąc szczerą, wiedziałam, że wróciłam niedawno z prawie miesięcznego urlopu (dostanie go graniczyło z cudem) i nie chciałam znikać na kolejny tydzień. Więc leczenie rozpoczęłam sama. Przyznam, że po raz pierwszy nie dałam się katarowi. Zawsze wydawało mi się, że jak już kręci w nosie, czuć pierwsze "zapchanie" to nie ma zmiłuj. A jednak. Po pierwsze codziennie po pracy przychodziłam spałam po ok 2 godziny, wstawałam, myłam się, coś poczytałam i znowu szłam spać. Chciałam się zregenerować. A co do samego kataru: kupiłam sinupret ( 3 razy dziennie po 2 tabletki). Jest trochę drogi ale naprawdę robi "coś", że katar albo znika albo przechodzi łagodniej. Do tego brałam sudafed (tabletki, które w kroplach do nosa nie mają sobie równych). Pamiętałam tylko, żeby nie pominąć żadnej porcji i się uratowałam! Miałam wrażenie, że 1,5 tygodnia próbuje mnie dopaść katar na całość, ale się nie udało. A na mocne bóle gardła polecam Orofar max. Wypróbowałam chyba wszystko, ale to nie ma sobie równych :) Z góry zaznaczam, że żadna firma farmaceutyczna nie zapłaciła mi za reklamę, nie mam z tego żadnych zysków, jedynie nadzieję, że może komuś pomogę przed dopadnięciem go paskudnej choroby.
Rzecz, o której jeszcze chciałam wspomnieć... Ostatnio miałam okazję najpierw wypróbować ( a później kupiłam) kosmetyki tzw. naturalne lub w dużej części naturalne. Sephora zaczęła "ściągać" z USA coraz dziwniejsze i w ogóle w Polsce nie znane firmy. Na szczęście rozdają próbki, można kupić wersję mini, tak, że nie mogłam tego nie wypróbować. Szczególnie, że skończył mi się mój dotychczasowy krem i chciałam zmienić go na coś nowego, lepszego. I wtedy pojawiły się te wszystkie serie bez parabenów itp. Zaczęłam najpierw od mineral flowers:


Taki zestaw zawiera krem na noc, na dzień i do mycia twarzy. Z tego, co wiem jest dla normalnej/tłustej skóry, suchej i wrażliwej. Tak mi się spodobał, że kupiłam sobie później ich żel do mycia, jest naprawdę super, a kremy mam do dzisiaj, są małe i idealnie nadają się do podróży.
Dodatkowo przy szukaniu dobrego kremu zostałam w Sephorze namówiona na coś takiego:
W celach wypromowania się był przeceniony o połowę. Ten krem jest genialny. Producent napisał na opakowaniu, że już po pierwszym razie widać rezultat. I jest to prawda. Nawilża niesamowicie i skóra po nim wydaje się, że promienieje, bije własnym światłem (absolutnie nie ma tam żadnych drobinek). Firma zwie się Grassroots i niestety u nas do kupienia jest tylko ten krem i serum z serii z żurawiną. W USA m.in. jest z pomarańczą ( wit. C)  na przebarwienia oraz z bamusa anti-redness. Mam nadzieję, że sprowadzą tego więcej bo w kremie się zakochałam.

Niedawno w poszukiwaniu idealnego szamponu i odżywki (do tej pory używałam serii loreal professionel i matrix bliolage - ale w końcu moje włosy się przyzwyczaiły) sięgnęłam po serię Yes to.... Kolejne cudo ze stanów, ma trzy serie: Yes to carrots, Yes to tomatoes i Yes to cucumbers. Dwie pierwsze do kupienia u nas. Seria pomidorowa jest dla tłustej skóry a jej szampony i odżywki dodają objętości.  Kupiłam zestaw wersji mini: szampon, odżywka, krem do twarzy i maseczka. Szampon i odżywka mnie tak zachwyciły, że kupiłam ich duże wydanie (po 500 ml). Włosy rozczesują się dużo lepiej, a po wyszuszeniu zamiast włosów mam szopę :) Ale taką pozytywną, efekt podniesienia włosów jest naprawdę widoczny. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że wg mnie ta seria jest lepsza od profesjonalnego L'oreala, szczególnie, że praktycznie nie ma w sobie żadnej chemii.


Dodatkowo kiedyś w akcji promocji sprzedawali pełnowartościowe maski do włosów z Yes to carrots za 35 zł, więc moja kolekcja tych kosmetyków nie jest najmniejsza i to dzięki promocjom.
Mam nadzieję, że opis tych kosmetyków nie zostanie źle odebrany, ale naprawdę chciałam się podzielić z czymś co uważam za świetne. Uważam, że na wielu kosmetykach można zaoszczędzić, ale jeśli chodzi o kremy do twarzy, coś co najbardziej w naszą buzię wsiąka i to dzień w dzień, noc w noc - to wolę jednak nie być oszczędna. Dodatkowo mam dość problematyczne włosy (przy nasadzie się przetłuszczają, na końcach przesuszają) i szukanie idealnego szamponu i odżywki to wręcz misja mojego życia :) Mam nadzieję, że zachęciłam kogoś do przetestowania tych kosmetyków i jak w przypadku lekarstw na katar - nie mam żadnych profitów z pisania o tych kosmetykach :)

A na zakończenie moje najnowsze odkrycie:

Bardzo, bardzo fajny puder :) U nas na targu sprzedają miniaturki (takie, które są jako testery w perfumeriach) za uwaga, 5 zł :) Dzięki takim próbkom można testować do woli wszystkie podkłady bez obawy, że wyrzuciło się dużo pieniędzy na coś co spływa bądź ma niewłaściwy kolor :)

Related posts

 
MOBILE