Showing posts with label Od siebie. Show all posts

Showing posts with label Od siebie. Show all posts

Dzień zwierzaków - Moje szynszyle

Wiele razy o nich wspominałam, teraz wreszcie je pokażę. Z okazji międzynarodowego dnia zwierząt poświęcam tego posta moim trzem rozrabiakom.
Zaczęło się od tego, że jakieś dwa lata temu, mój mąż, który wtedy jeszcze mężem moim nie był, powiedział, że chciałby mieć szynszyle. Mówisz masz :) Z racji, że taka szynszyla w sklepie zoologicznym trochę kosztuje - poszperałam w Internecie za różnymi ogłoszeniami. Znalazłam kobietę, która miała szynszyle, ale nie chciała się nią opiekować. Pomyślałam, że to coś dla nas, nie dość, że będzie upragniona szynszyla to jeszcze jedną wyrwiemy z rąk osoby, która jej na pewno nie uszczęśliwia. I tak, pewnej sierpniowej soboty Łukasz przyniósł do domu zapakowaną klatkę, w której siedziała przestraszona Zuzia. Tak ją nazwaliśmy. Po 10 minutach zaciekawiona kicała po naszych przedpokoju.  Jestem do niej chyba najbardziej przywiązana, dlatego, że jest z nami najdłużej i pewnie dlatego, że jest do nas najbardziej przywiązana. Kiedyś zajęta prasowaniem, nagle zaczęło mnie coś ciągnąć za nogawkę moich rybaczek. Nigdy nie zapomnę jej wzroku jak ciągając mnie łapkami patrzyła się wprost na mnie :) Potem wyczytaliśmy, że niedobrze, gdy szynszyla jest samotna, z racji, że jest zwierzęciem stadnym. W takim razie znowu wróciłam do przeglądania różnych ogłoszeń. Znalazłam osobę, która zajmowała się hodowlą zwierząt. Poszliśmy do niej w celu dokupienia Zuzi koleżanki. Na miejscu zastaliśmy dwie siostry, mieliśmy sobie wybrać jedną... W efekcie nie mieliśmy serca je rozdzielać i teraz od ponad roku mamy Zuzie, Zosie i Tosie :)













Nowy wygląda bloga.

Niedawno pewna osóbka, w jednym z komentarzy, zwróciła mi uwagę, że zdjęcie na samej górze bloga jest troszkę nieaktualne. Poszłam za ciosem i prócz zmiany zdjęcia zmieniłam sobie kolor bloga i zaprojektowałam nowe "logo". Zatem dziękuję za tą uwagę, która skłoniła mnie do zmian :)
A tak w ogóle, to szkoda, że niedziela dobiega końca, a jutro trzeba znowu wstawać wcześnie rano :(

:)



Witam po dłuższej przerwie. Na wstępie pragnę podziękować wszystkim życzliwym osobom za życzenia i miłe słowa, zrobiło mi się naprawdę niesamowicie miło po przeczytaniu tylu miłych komentarzy.
Wróciliśmy wczoraj z naszych wakacji (podróży poślubnej) stąd brak wpisów :) Niestety jutro do pracy, znów zacznie się szara rzeczywistość :) Ale ten ślub dał mi takiego małego "kopa" żeby w końcu ruszyć coś w moim życiu :) Mam kilka małych pomysłów, które mam nadzieję pozwolą zmienić trochę moje... nasze już życie :)

Jestem szczęśliwa :)

I stało się.





Tak jak w temacie :) 23 lipca był ten dzień, o którym pisałam już wielokrotnie. Było naprawdę wspaniale, w jednym miejscu zebrały się moje najukochańsze osoby, od mojej rodziny po przyjaciółki :) Najciekawsze było to, że lało, a gdy był czas iść do kościoła... przestało i aż do końca sesji w plenerze nie padało, a potem znowu... Jestem nadal pod wrażeniem tego dnia, że wciąż brak mi słów by wszystko opisać :) Było naprawdę  cudownie :) Obecnie przebywamy na naszej podróży poślubnej, na której ciągle leje ;)

Zdjęcia z całego chyba tygodnia :)

Uwaga! Włączyłam możliwość komentowania nawet dla niezalogowanych. Tylko proszę, nie rańcie moich uczuć :p

Kochani, dziękuję bardzo za wypowiedzi dotyczące mojego dylematu z poprzedniego posta oraz za maile. To miłe widzieć tyle chętnych do dobrej rady osób. Skorzystałam na razie z pomysłu Małej Gosi i kupiłam w Rossmanie żelowe wkładki. Pisząc tego posta siedzę w antygwałtkach, butach i tym żelowym czymś. Na razie jest ok, ale być może to dlatego, że siedzę :) W sumie najlepiej sprawdziłabym je chodząc po dworze, ale nie mam odwagi, zniszczę i co będzie, A każdemu znane są chyba prawa Murphy'ego :)
Udało nam się chyba znaleźć fajnego DJa, forograf też już jest, a jutro najprawdopodobniej odbieramy obrączki. Chyba dobrze będzie. Ale dość już o weselu, czas w końcu zacząć przestać ciągle o tym myśleć.
Czasami wydaje mi się, że są na świecie tacy ludzie, którzy są tak w życiu nieszczęśliwi, że próbują innym, choćby w maleńkich codziennych sprawach, utrudnić życie. Mam w pracy koleżankę, która, tak mi się przynajmniej wydaje, ułożyła sobie życie tak, że myślała, że będzie OK a tak naprawdę nie jest... Wyprowadziła się najdalej od rodziców jak tylko mogła, znalazła męża, który swoich też ma na drugim końcu Polski, wzięła go pod pantofel, zrobili sobie dwójkę dzieci... teraz nie mają co z nimi zrobić, wydają fortunę na niańkę nie chodzą ze sobą nigdzie bo by musieli coś zrobić z dziećmi, na nic nie mają czasu i co chwile słyszę, że najchętniej tych dzieciaków pozbyła by się raz na zawsze... Dlaczego sądzę, że jest nieszczęśliwa i chcę by inni też byli? Ponieważ krytykuje wszystko, co wymyślę, co powiem, w jakiej będę sytuacji :) Ja powiem, że byłam w kinie, na spacerze i fajnej kolacji, to widzę w niej takie ukłucie zazdrości, potem powiedzenie, że ona takich rzeczy nie potrzebuje, żalenie, że ma dzieci i nic nie może, aż wreszcie, że jak super to mieć dzieci i w ogóle to ona je woli niż mieć jakieś przeżycia :) Ludzie, nigdy nie widziałam matki, która by tyle złych rzeczy opowiadała o swoich dzieciach. Jak jej przeszkadzają, jakie są upierdliwe, hałaśliwe, ciągle chcą jej uwagi, a ona nie chce im jej dawać, że jak fajnie by były gdyby zniknęły... Boszszszszsz.... Czy tak jest zawsze? :) Pytam bo dzieci nie mam, ale patrząc na nią to ja się boję :) I oczywiście jak mnie spotka coś fajnego to jest nieprzyjemna do końca dnia :)  I zawsze wszystko musi skrytykować, albo zaprzeczyć. Choćbym powiedziała, że ziemia jest okrągła, to ona zacznie udowadniać, że jest płaska... Czasami się zastanawiam, czy regułą jest też to, że "mamuśki" w pewnym momencie już nie rozgraniczają kto jest ich dzieckiem, a kto np koleżanką i chcą być zawsze nad kimś i ich pouczać :) Ech, plotkuję... choć przecież nie mówię konkretnie o kim mowa, a koleżanek w pracy mam sporo :)

Ale inaczej... są już wyprzedaaaaże :) A ja za dwadzieścia kilka złoty kupiłam sobie między innymi coś takiego :)


Za te dwadzieścia coś to oczywiście te brązowe (proponuję biegiem udać się do Tesco bo za śmieszne pieniądze wyprzedają super buty). To po lewej to inne buty, kupione w TK Maxx. Czasem mam tak, że zobaczę buty i choćbym naprawdę ich nie potrzebowałą to nie potrafię ich nie kupić. A te są boooskie :) 

No i kilka ciuchów, tradycyjnie :)



Spódnica - clockhouse
Getry - c&a
buty - deichmann
bluzka - ciucholand
sweter - allegro
chustka - reserved %




Tunika - C&A
Getry - C&A
Buty - Deichmann
Torebka - Dom Mody Tesco
Naszyjnik 1 - C&A %
Naszyjnik 2 - H&M






Bluza (wiem, wygląa jak marynarka) - Clockhouse


A teraz pytanie całkiem poważnie. Jak wygląda to zestawienie ubrań poniżej? Getry i tunika? Może być? Nie miałam za bardzo pomysłu na buty, więc włożyłam pod kolor. Wszelkie rady mile widziane!











Dylemat: które buty wybrać?





To, co widać powyżej to mój nowy wielki dylemat. Buty na samej górze kupiła mi mama (oczywiście za moją zgodą) jako buty ślubne. Część może zaskoczę moim podejściem, ale nie mam ochoty kupować butów w salonie ślubnym, za które wydam fortunę i których więcej nie założę (z sukienką to co innego :) ). W butach tych odwiedziłam w zeszłą sobotę krawcową celem docięcia odpowiedniej długości sukienki. Musiałam stać na takim specjalnym stołeczku, a krawcowa odcinała sukienkę i odcinała. Potem chodziłam tam i z powrotem  i znowu stawałam na tym stołeczku, a ona znowu cięła i cięła.. No i taki sposób spędzania popołudnia ukazał mi prawdziwe "walory" tych butów. Po 5 minutach stania nie mogłam wytrzymać, palce zjeżdżały mi w to zwężenie i chciało mi się płakać z bólu. Fakt, że nie miałam na sobie żadnych rajstop, antygwałtek czy coś, ale bolało jak cholera... Przeklinałam wtedy te buty całym sercem, a teraz nie wiem... W sumie suknię będę miała do nich dociętą, będzie ona ze srebrnymi elementami, a w mojej szafce z butami odkopałam te buty ze zdjęcia powyżej.. Raz w sumie założone bo mi się wydawały "za strojne" na ulicę i się zastanawiam... Wiem, wiem, miałam początkowo zakładać takie pod kolor kwiatków, ale na kwiatki nie mogę się zdecydować, więc wybrałam bezpieczny wariant. Teraz wydaje mi się, że nie-białe buty są czymś ciekawszym, ale moja mama suszy mi głowę, że jak to bez obcasa do ślubu... A ja sobie myślę, że normalnie, pewnie nie jedna już tak poszła i ślub otrzymała, więc czemu nie ja? Buty nie są nic zniszczone i w sumie nadają się na to "coś starego" jeśli już wedle tradycji się ubierać. Dodam na koniec, że przeszłam setki sklepów i nie znalazłam nic białego czy srebrnego na malutkim obcasie, w czym bym czuła się ciut wygodniej niż w tych białych. A pod uwagę muszę wziąć to, że do kościoła będę szła na piechotę jakieś kilkaset metrów, więc odpada wyjście z auta i przejście się pod ołtarz i z powrotem...

Plusem jest to, że znaleźliśmy obrączki i to takie, że zgodzili się nam je zrobić w tydzień :)

Wielka fala

Siedzę i czekam na falę. Dosłownie. Od rana, mam wrażenie, panują we Wrocławiu dziwne nastroje. Widać, że ludzie się obawiają, co się stanie jutro, czy pojutrze. Zaleje, czy nie zaleje? Widziałam zdjęcia części Wrocławia i nie wygląda to ciekawie. Na szczęście mieszkam w tej części, w której nawet w '97 nie dotknęła powódź, natomiast mam kolegów, koleżanki, którzy obawiają się, że woda może ich dotknąć bezpośrednio. Dziś podobno ktoś "puścił plotkę", że ujęcie wody zostanie zalane. Słyszałam, że z większości sklepów ludzie wymietli wszelakie wody mineralne i zaczęli gromadzić we wszelkich zbiornikach wodę. Mówią, że Odra nie wyleję, ale nastrój jaki tworzą ludzie nie pozwala myśleć pozytywnie...
Z takich mniej ważnych rzeczy, obejrzałam dzisiaj ostatni odcinek trzeciego sezonu "Plotkaty". Zawsze mi żal, gdy kończę książkę, ostatni tom zbioru lub serial. I tak było tym razem. Szkoda tylko, że niemal wszystko znowu  pomieszali, żaden wątek (prócz ten z Dorotą) nie zakończył się dobrze. Z tego, co doczytałam, na jesień tego roku puszczą czwartą serię, więc musieli pewnie sobie stworzyć dobry grunt :)
A poniżej to, co miałam dzisiaj. Na żywo wygląda dużo lepiej, choć zdaję sobie sprawę, że raczej nie jest to kwintesencja najnowszych modowych trendów, ale za to uśmiecham się do Was serdecznie i pozdrawiam z jeszcze nie tak bardzo (i oby to się nie zmieniało) zalanego Wrocławia :)


Bluzka - Tesco
Spodnie - Tesco
Kamizelka - C&A

Terminy ślubne, napoje w Niemczech i powódź na śląsku.

Moja sobotnia "kreacja" :) Jeśli ktoś ma ochotę napisać - będę wdzięczna. Czy pasują mi rurki, czy lepiej pozostać przy klasycznych krojach spodni?


Bluzka - TK Maxx (nie pamiętam firmy)
Spodnie - Kappahl
Buty - dom mody Tesco
Chusta, torebka - C&A
Bransoletki - H&M
Zegarek - Aldo

I dzisiaj:


Sweter - Charles Voegele
Spodnie - C&A
Buty - Deichmann
Chustka - Forever 18
Kurktka, torebka - C&A

Dawno już nie zrobiłam tyle kilometrów w jeden weekend. Wydłużyliśmy go sobie o 2 dni lecz niestety nie dla celów wypoczynkowych. Rozpoczął się niestety ten szalony okres, gdy do ślubu jest już tak mało czasu, że czas zacząć załatwiać wszelkie dokumenty, terminy, spisywać dokumenty, protokoły itp. W piątek zrobiliśmy z 500 km ponieważ pojechaliśmy do miasta skąd pochodzi mój narzeczony celem załatwienia potrzebnych dokumentów w USC i w kościele. Poszło gładko. Ponieważ nigdzie się nie speszyliśmy podjechaliśmy do Niemiec.. I znowu trochę się załamałam (po jednym z moich wcześniejszych postów wiadomo już dlaczego). Najbardziej jednak serducho mnie zabolało podczas wizyty w supermarkecie, gdy udałam się na dział z napojami celem kupienia czegoś do picia. Dlaczego w wersji bez cukru występuje u nas tylko Coca Cola/Pepsi?  
W Niemczech wszystkie napoje są w wersji dla cukrzyków (lub tych na diecie) Mirinda light, 7Up light, fanta litght, sprite light i inne. Pisząc 'inne' mam na myśli też te smaki, których nawet u nas w normalnej wersji nie ma. Czyli cola z pomarańczą, cola z cytryną czy cola bezkofeinowa (super sprawa, gdy w ciągu godziny planuje się iść spać).  Niby nic, a fajnie by było czasem wychłeptać całą butlę fanty bez wyrzutów sumienia ;)
Następne kilka dni spędziliśmy u mnie załatwiając jeszcze więcej, gdyż ślub będzie w moich stronach. Jakoś tak inaczej już się podchodzi do faktu wyjścia za mąż, gdy ma się już wszystkie dokumenty, zaklepany termin, godzinę... Jestem taka podekscytowana :)
Oczywiście nic nigdy nie może być łatwe i przyjemne więc i tym razem odbyło się bez przeszkód.
Ostatnio nagłośnione zalewanie śląska dotknęło i nas w bardzo bezpośredni sposób.
W poniedziałek rano byliśmy umówieni z proboszczem parafii, którą wybraliśmy sobie do wzięcia ślubu, na spisanie protokołu przedślubnego. Normalnie z domu rodziców jedzie się tam 20 min. Rano dowiedziałam się się, że droga prowadząca do kościoła jest zalana i trzeba jechać objazdem, później się okazało, że i fragment objazdu został zalany i musieliśmy skorzystać z objazdu objazdu. Na szczęście mieliśmy GPSa, który pokazywał nam alternatywne drogi, gdyż każda kolejna znów była za szlabanem z powodu braku możliwości przejazdu. Udało nam się trafić na drogę okropnie wąską, z ogromną ilością głębokich kałuż i momentami zamieniającą się w wodospad przy jeździe w dół.. Nigdy się tak nie bałam jechać.. Nie mówiąc już o tym, że droga była bardzo wąska i modliłam się by nie spotkało nas z naprzeciwka żadne auto, zważywszy na to, że po bokach była zalana łąka... Ale udało się.. Gdy dojechaliśmy do kościoła okazało się, że mamy trochę czasu, więc pojechaliśmy do zajazdu, który znajdował się parę metrów niżej (teren tych miejsc jest dość pagórkowaty) celem napicia kawy na rozbudzenie. Po wyjściu z zajazdu mieliśmy zamiar wrócić autem na parking kościoła, koło którego wcześniej przejeżdżaliśmy. Nie muszę chyba nadmieniać jakie mieszane uczucia wzbudziła we mnie straż, która już nam autem nie pozwoliła wjechać na tereny kościoła, gdyż przez te  pół godziny zdążyło zalać drogę.. Pomyśleć, że gdybyśmy nie poszli na tą kawę nasze auto do dzisiaj musiałoby stać pod kościołem, a do Wrocławia wracalibyśmy pociągiem. Zostawiliśmy auto przed mostem dla pieszych i udaliśmy się do księdza na piechotę... Kolejną "niespodzianką" było to, że proboszcz zapomniał o naszym spotkaniu, ale udało nam się namówić wikarego na sporządzenie za niego tego protokołu. Ciężko opisać uczucia, że przyjechało się tyle kilometrów na darmo, ale na szczęście ksiądz miał miękkie serce :)
Podczas spisywania protokołu mojego narzeczonego coś tknęło i poszedł sprawdzić czy nam auta nie zalało.. I w sumie dobrze, wrócił po pół godziny z podwiniętymi spodniami, gołymi stopami i butami w ręku. Podobno idąc do auta szedł w butach, przeparkował je ok 200 metrów dalej i wracając tą samą drogą wody było tyle, że musiał już zdjąć buty. Mnie niestety czekało to samo, z tym, że wody było już o wiele więcej...
Następnie spędziliśmy kilkadziesiąt minut na szukaniu jakiejkolwiek przejezdnej drogi do domu. Albo zatrzymywali nas strażnicy, którzy mówili, że już nawet tiry nie mogą przejechać, albo drogę blokowały szlabany... Próbowaliśmy przejechać nawet Czechy, lecz tam było dokładnie to samo. W akcie desperacji postanowiliśmy jechać za napotkanym autem o rejestracji mojego rodzinnego miasta. I to był strzał w dziesiątkę, kierowca znał najwidoczniej pobliskie wsie i wioski i dzięki niemu wjechaliśmy na jakąś wysoką górę i nią ominęliśmy wszystkie zalane drogi i mosty.. Uffff. Nigdy jeszcze tak się nie stresowałam. Wyobrażacie sobie nie móc wrócić do domu ponieważ wszystkie znane Wam drogi są zalane?

Dlaczego w Polsce jest gorzej?

Weekend majowy miałam okazję spędzić blisko granic, zarówno czeskiej jak i niemieckiej. O Niemczech nie mam zamiaru się rozpisywać bo wiadomo jak tam jest. Z tego na ile się orientuję w historii w Czechach też był komunizm, trwał podobnie jak u nas i tak jak my, musieli się z niego dźwigać. Nie mogę zrozumieć dlaczego tam jest inaczej.. lepiej? Wystarczy przekroczyć granice a drogi wyglądają jakby ktoś je oddał parę tygodni temu do użytku. Ale nie o tym chcę pisać. Pojechaliśmy do małego miasteczka, takiego, gdzie podobno mieszka 100 tysięcy ludzi. Zobaczyłam Tesco i tak jakoś postanowiłam tam zajrzeć... Gdyby ktoś wprowadził mnie do tego sklepu z zasloniętymi oczami, po czym wewnątrz odsłoniwszy je zapytał, w jakim sklepie jestem powiedziałabym, że coś w stylu delikatesy Almy.. Pełen bajer.. Ale najlepsze miało mnie dopiero spotkać. Ponieważ Tesco to miało dwa poziomy, zjechałam na ten niższy i .. tam oczy mi już całkiem wyszły z Orbit... Na dole był dział z ubraniami, butami i kosmetykami. Ale to nie były porozrzucane lub powieszone byle jak rzeczy, szare matowe kafelki i Pani w okropnym fartuchu, która liczty dokładnie ile tych drogich i luksusowych uubrań wzięłam do kabiny, by ich czasem nie ukraść. Jeśli ktoś kojarzy Peek&Kloppenpurg (mam nadzieję, że dobrze napisałam) i Sephorę, to niech wyobrazi sobie mix tych sklepów... Marek ubrań było o wiele więcej niż tylko Cherokee i F&F. Wszystko idealnie równiutko poukładane, każda marka miała jakby swój "kącik" oddzielona od innych optycznie eleganckimi szafeczkami, wieszakami i lustrami. A propo luster, kafelki tak błyszczały, że mogłam się w nich przejrzeć dodatkowo punktowe oświetlenie i błyszczące ściany... U nas buty wiszą na wieszakach i czasem trzeba wcisnąć między niektóre sztuki głowę żeby sprawdzić, czy jest odpowiedni rozmiar a tam... szklane półki, buty wyesponowane po jednej sztuce, poniżej pudełka(!) z innymi rozmiarami. Deichmann czy CCC się do tego nie umywały. A kosmetyki.. no jak w sephorze. I nie było tam kas z ruchomymi ladami... Co kilka metrów kasy ze stołem jak w normalnych sklepach odzieżowych.. A kabiny do przymierzalni .. marzenie :) Ogromne pomieszczenia zamykane na eleganckie szklane (barwione) drzwi z dużymi pięknymi lustrami...
Wczoraj byłam u nas w tesco... Kolejki do zwykłych kas, ubrania rzucane na ladzie między pomidorami a workiem z mięsem. Na dziale z ubraniami wszystko wszędzie, zero układania... Kolejka do drewnianych przymierzalni...

Co sprawia, że tam nawet zwykłe tesco wygląda tak elegancko jak mały sklep tutaj...

Znalazłam w internecie kilka zdjęć opisanego wyżej Tesco w Liberec.

Odzież:





Wejście do części z odzieżą:



Odzież, kosmetyki:




Część z żywnością:









Moje jedyne zdjęcie z Pragi (jako, że ja byłam fotografem):


I dwa zaległe. Poniżej, gdy jeszcze była piękna pogoda, czyli bodajże piątek przed majówką:

Zastanawiałam się, czy publikować to zdjęcie. Ale tak się ubieram, gdy mi się nic nie chce :) Ale też jakaś inspiracja dla mnie na później, gdy znowu nie będę wiedziała, co na siebie włożyć :)


Taki mały temat do dyskusji, gdyby ktoś chciał...

Będąc u kosmetyczki, o której w poprzednim poście pisałam zaczęłyśmy rozmawiać na różne tematy. W pewnym momencie padł temat dzieci kontra dbanie o siebie. Jak na razie dzieci nie posiadam więc jak to jest, mogę jedynie dowiadywać się od innych. Mam w pracy koleżankę, która po kilka dni z rzędu chodzi w tych samych ubraniach, na włosach jej czasem można by już usmażyć dość sporą ilość frytek, a na twarzy wątpię, by chociaż krem był... Kiedyś delikatnie zagadnięta z oburzeniem odpowiedziała, że jak to! Ona ma dwójkę dzieci i kiedy niby ma się malować i ładnie ubierać. Woli pospać15 minut dłużej niż zrobić sobie makijaż Kiedyś mają spotkanie służbowe postanowiła się nico odmienić i pomalować oraz ubrać porządniej. Wyglądał prześlicznie... Czy naprawdę tak to jest? Gdy mamy dzieci nasz wygląd, zadbanie schodzi na drugi plan?
Moja rozmówczyni twierdziła, że ona też ma malutkiego dzieciaka a ma czas i na włosy, i na makijaż, i na ubrania... Mam nadzieję, że to nie jest reguła, jak zachowuje się koleżanka z pracy, ponieważ perspektywa dzieci powoduje w takim razie u mnie mieszane uczucia...

A na koniec zdjęcie, by blog przykładnie ubraniowym był :)




Podwyżka...

Więc miałam moją "upragnioną" i wyczekiwaną rozmowę o podwyżkę, o którą sama poprosiłam. Już dawno nic mnie tak nie wyprowadziło z równowagi i mam nadzieję, że przelewając to na bloga w jakiś sposób sobie ulżę. Zostałam zwyzywana i dość nisko oceniona ponieważ upominając się o rozmowę, użyłam argumentu, że przecież miałam tą rozmowę obiecaną. Przez dobre 5 minut musiałam słyszeć różne obelgi na mój temat dokładnie za to, że powiedziałam do szefowej "przecież obiecałaś mi rozmowę". Ponoć tylko dzieci używają tego argumentu...
Zostało mi również uprzejmie doniesione... że w pracy jest donosiciel, który rozgaduje głupoty na mój temat (czy na innych to nie wiem) i że jest on bardziej wiarygodny niż ja. Bo ponoć trzaskałam ze złości drzwiami (taaa).
Ach i jeszcze to, że są osoby w firmie, które pracują dużo gorzej niż ja ale zarabiają duużo lepiej. Zostałam o tym wprost poinformowana. Słyszałam argumenty, że realizuję dłużej niektóre projekty. Na prośbę klienta, ale to już nie jest ważne. I, że klient zapłaci za to przedłużenie. To też nie ważne. I jak ja niby mam to wszystko odebrać? Siedzę i od dwóch dni się denerwuje. Nie, że nie było tak jak chciałam. Ale dlatego, że argumenty były tak śmieszne i żałosne, że byłam w takim szoku, że nie mogłam zdrowo na to zareagować...

Ślub i wesele - why me?????

No i jest problem. Rok temu się zaręczyliśmy, a za rok chcemy się pobrać. Jest, niestety, mało ciekawie ponieważ wystąpił niezły "konflikt interesów". W sumie powstały jakby 2 fronty. Ja kontra moi rodzice z NIM. Ja, nie znosząca być w centrum zainteresowania, zaciekawienia, oglądana przez wszystkich, marzę o ślubie z nim. Samym ślubie. Traktuję to jako wydarzenie mojego życia, tak dla mnie ważne, że będę po nim chciała odpocząć, wyciszyć się, pocieszyć z nim, porozmawiać.. Po prostu upajać się tą chwilą. A on chce wesele. Chce bym przed kościołem była śliniona, obcmokiwana, obściskiwana przez masę obcych starszych bab i facetów, by rzucali we mnie przedmiotami po wyjściu, a później przez pół nocy przebywała w dusznym pomieszczeniu z głośną muzyką porywana co chwilę do tańca przez spoconych, na wpół pianych wujów. Na nic nie zdały się prośby o zaproszenie młodszego towarzystwa, a ze starszyzny ewentualnie tych bardzo bliskich. Mama ma przecież tyle rodzeństwa, tata tak samo i jak to wypada.. Tu nie chodzi o pieniądze, bo rodzice uważają, że to ich obowiązek. Mnie się marzy coś innego, intymnego. Jemu wręcz przeciwnie. Tu się nie da wyprośrodkować. Ja bym chciała po ślubie od razu wyjechać, lub pójść na romantyczną kolację tylko we dwoje, by móc skupić się tylko na moim mężu... On chce weselicho... Obiad zamiast wesela? Dla niego zbyt mało, dla mnie nadal zbyt dużo. Żadne nie chce ustąpić, co zrobić?

Poradnia małżeńska

Große Größen Plus Size Fashion Blog


Dzisiaj miałam przyjemność(?) słuchać wykładu(?) pani z poradni małżeńskiej. To była godzina, w której przeżyłam cały wachlarz emocji od zdziwienia, przez śmiech, po wstyd i złość. Trudno wszystko streścić szczególnie, gdy jestem "wzrokowcem" i żadko zapamiętuję słowo mówione. Ale kilka rzeczy utkwiło mi mocno w głowie. Spróbuję to tak powtórzyć, by przypadkiem nie odebrać temu najmniejszej cząstki sensu. Owa pani twierdziła, że przychodzi do niej do poradni rodzinnej coraz większa ilość kobiet, które nie mogą mieć dzieci, a są już wiele lat po ślubie. Twierdzi, że jest już zmęczona ciągle tymi samymi argumentami. A mianowicie, że na początku małżeństwa owe panie stosowały antykoncepcje ponieważ nie miały warunków na posiadanie dziecka (np. ine miały własnego mieszkania). Dopiero jak wszystko po kolei sobie poukładały, stwierdziły, że jest czas i miejsce na dziecko a tu klops.. Pani z poradni powiedziała, że to dlatego, że Pan Bóg miał dla nich inny plan. Chciał żeby one miały dzieci np zaraz na początku. A one nie chciały. Pan Bóg czekał i czekał, aż wreszcie stracił cierpliwość. I teraz nie mogą zajść w ciążę. To naprawdę jej słowa. Byłam w szoku.  Przyznała się, że ona była owocem przerwanej prezerwatywy i bardzo się z tego powodu cieszy bo żyje.  Tyle na ten temat.

Dzisiaj moja przyjaciółka miała operację plastyczną. Tak tak, fajna babeczka postanowiła, że chce by ktoś odpiłował jej kawałek brody i nosa. Cały dzień o niej myślałam,  jestem ciekawa jak się czuje, ale dowiem się dopiero jutro. Mam wielką nadzieję, że lekarz nie zawalił sprawy i wszystko się dobrze zagoi. Widziałam za dużo programów, w których "coś" w trakcie takich operacji nie wyszło. Odpędzam od siebie te myśli. Jestem dobrej wiary, że wszystko będzie dobrze.

Imieninki

Große Größen Plus Size Fashion Blog

Wczoraj miałam imieniny, które spędziłam bardzo przyjemnie. To moje pierwsze imieniny, które spędziłam bez rodziny, poza domem. Dotychczas wyglądały one podobnie, siedziałam z rodzicami w domu, przychodziła babcia, a czasem nawet ciocia z rodziną. Był tort, jakieś prezenty, ale oprócz tego nudne spotkanie rodzinne. A wczoraj było zupełnie inaczej. 
Rano obudziłam się wypoczęta koło Łukasza. Łukasz poszedł pod pretekstem wyciągnięcia pieniędzy z bankomatu kupić mi prezent. Dostałam prześliczną chustę z H&Ma i moją ulubioną Kahlue Caramocca z białą czekoladą :) Potem wybraliśmy się do Zoo, po drodze wstąpiłam do H&Ma i znalazłam buty w moim rozmiarze, które szukałam już od dawna! Kupiłam je i kilka kolorowych bransoletek. Jeszcze tylko lody i na tramwaj do zoo. W Zoo było super. Była kilometrowa kolejka, ale że mieliśmy drobne, kupiliśmy bilety w automacie :)  Mieliśmy ze sobą dużą paczkę paluszków, którymi nakarmiliśmy lamy, jakieś zwierzęta, które były skrzyżowaniem chomika i prosiaka i ptakowi emu-podobnemu :) Chrupki kukurydziane, które też mieliśmy przekazaliśmy rodzinie pawianów :)Po zoo poszliśmy do mojej najukochańszej restauracji - Pizzy Hut, na mojego najukochańszego Texasa. Mmmmmmmmmmmmmmmmmmm. Potem jeszcze podjechaliśmy posłać kartki na Dzień Matki, rundka dookoła rynku i do domu :)
Große Größen Plus Size Fashion Blog
Große Größen Plus Size Fashion Blog
Große Größen Plus Size Fashion Blog
Große Größen Plus Size Fashion Blog
Große Größen Plus Size Fashion Blog
Große Größen Plus Size Fashion Blog
Große Größen Plus Size Fashion Blog

Related posts

 
MOBILE