Showing posts with label Zdjęcia. Show all posts

Showing posts with label Zdjęcia. Show all posts

Spacer po mieście

Sobotę, jako pierwszy cały wolny dzień od 3 tygodni, postanowiliśmy już wcześniej wykorzystać maksymalnie. Wybraliśmy się na bardzo długi spacer, podczas którego załatwiliśmy też kilka istotnych dla nas rzeczy. Ponieważ przyleciałam z Polski w tamtą niedzielę późnym wieczorem, ta sobota była pierwszym dniem, który w całości mogłam spędzić z moim mężem :) Zwiedziliśmy sporą część miasta, poznaliśmy nowe miejsca i zeszliśmy grubo ponad 6 km na nogach. Mieszkanie w nowym, wielkim mieście pozwala na odkrywaniu go kawałek po kawałku :)

Kot.

Wczoraj, gdy pogoda zapowiadała jeszcze ładny dzień wybrałyśmy się z mamą do Rybnika na zakupy. Najpierw jednak skoczyłam do krawcowej oddać moją "skórzaną" sukienkę do krawcowej. Krawcowa 'uciachała' już dekolt w szpic. Pozostało jeszcze obszycie. Liczę, że po tej operacji sukienka będzie prezentowała się nieco lepiej. Zeszłyśmy pół miasta w poszukiwaniu za butami zimowymi dla mamy. Każde swoje zużywa w ekspresowym tempie i w sezonie musi kupować po 2 - 3 pary. Ale niestety prawie żadne jej nie pasują. Jedne mają obcas nie ten, jak obcas jest w porządku, to przód jej się nie podoba. I tak na zmianę. Trudno, jak jest wybredna to nie będzie miała nowych butów :)
Skorzystałam trochę z polskich sklepów, kupiłam sobie zapas cieni z Sephory (te w formie 9 w kółku są boskie i teraz w przecenie). W Tesco kupiłam trochę piżam i ubrań do chodzenia "po domu".
Postaram się część moich zakupów opisać trochę później. Miałam okazję wypróbować 2 nowe kosmetyki, jestem tak bardzo nimi zachwycona, że muszę je trochę opisać. Ale to też później :)
Na razie wklejam zdjęcie z wczoraj :)

 Płaszcz - C&A
Sweter - Takko
Bluzka - KIK
Pasek - C&A
Spódnica - F&F
Buty - Deichmann

Prezentuje ono, po części, sweterek (kardigan) który kupiłam sobie parę dni w Czechach. Jest prosty, fioletowy. Niemal ten sam odcień, co panterkowa bluzka (mam ją na sobie), którą parę dni temu prezentowałam.
Później spędziłam trochę czasu u babci. Bawiłam się z jej kotem, którego dziadek dostał od mamy niedawno :) Kot ma na imie Filip i wydaje się być najzabawniejszym kotem na świecie :)



Mój pierwszy lot.

W niedzielę po raz pierwszy w życiu leciałam samolotem. Większość ludzi na to stwierdzenie by prychnęło, bo niby co to takiego. Ale dla osoby z tachofobią i lękiem wysokości to raczej coś więcej niż nic. Myślę, że dzielnie znosiłam latanie w 'poziomie' i nawet turbulencję. Ale start, lądowanie i skręty były dla mnie czymś przerażającym. Nigdy jeszcze nie przeżywałam tak intensywnie strachu. Niestety, muszę to powtórzyć za tydzień w niedzielę. Liczę na to, że skoro wiem, co mnie czeka, będę czuć się spokojniejsza. Muszę jednak przyznać, że widoki były piękne. Szczególnie podczas startu gdy jeszcze nie byłam tak wysoko. Domki wzdłuż błyszczącego w promieniach słońca były przepiękne. Podał mi się moment, gdy weszliśmy w warstwę chmur i po chwili z niej wylecieliśmy. Latanie nad chmurami jest niesamowite. Przy lądowaniu w Katowicach nie było już tak pięknie. Lasy, łąki i domki zastąpiły blokowiska, fabryki i supermarkety. Poniżej kilka zdjęć, które zrobiłam w czasie lotu.

Wstawiam jeszcze zdjęcie mojego nowego swetra. Dostałam go od męża przed wyjazdem. Jest z angory, bardzo milutki, w soczystym ciemnofioletowym kolorze. Podoba mi się jego długość, gdyż świetnie zastąpi wiosenny płaszcz. Zdjęcie trochę nie najlepszej jakości. Było późno, byłam zmęczona i zrobiliśmy je na szybko. Mam nadzieję, że jednak coś widać.

Spacer nad Renem.

Wczoraj po raz pierwszy miałam okazję przespacerować się wzdłuż Renu. Stało się to dzięki mojej nowej koleżance, imienniczce Joasi, która również mieszka w Köln. Ponad 6 kilometrowy spacer pozwolił nam (bo był z nami też i mój mąż) zobaczyć to, co zazwyczaj widzieliśmy tylko na kartkach. Poniżej kilka zdjęć.
Swoją wędrówkę zaczęliśmy od ulicy Mülheimer Freiheit w okolicach mostu Mülheimer Brücke.



Pogoda była dosyć zimowa. Wszędzie zalegał jeszcze śnieg, a miejscami droga była dość mocno oblodzona. Krajobrazy były naprawdę ładne, ale uroku odbierała im często panująca szaruga i zbliżający się zmrok. Dość spory odcinek trasy stanowiła niemal sama linia brzegu rzeki.


Druga strona brzegu zapierała dech w piersiach po zmroku. Zdjęcia są robione zwykłym aparatem kompaktowych. Obiecuję, że wkrótce wezmę moją lustrzankę i statyw i postaram się wykonać kilka ostrzejszych fotek.


Pod Mostem Hohenzollernów znajduje się 'samozwańczy ołtarz Michaella Jacksona'. Na ścianach jest poprzyklejanych masę zdjęć, plakatów oraz listów do tegoż artysty.


Powyższe zdjęcie mnie i mojego męża zostało wykonane przez naszą sympatyczną przewodniczkę :)
Na moście jest pełno kłódek i kłodeczek z imionami par. Coś podobnego widziałam na moście wiodącym na Ostrów Tumski we Wrocławiu. Oczywiście nie w takiej ilości.


Po wycieczce zajrzeliśmy do jednego z wielu Starbucksów w centrum. Udało nam się znaleźć w miejsce w takim, najbardziej schowanym dzięki czemu nie byliśmy skazani na tłumy turystów. Planowaliśmy powrót drugim brzegiem rzeki, ale zaczęło podać, poza tym nogi trochę już dawały się we znaki :) Przyznam, że spacer był naprawdę udany.

Złotniki

Tydzień temu po ciężkich dniach w mojej pracy postanowiliśmy z mężem trochę wypocząć od ludzi, hałasu i w ogóle Wrocławia. Kiedy latem oglądałam propozycję miejsca wyjazdu integracyjnego mojej firmy stwierdziłam, że kiedyś muszę tam pojechać... Może wygląda banalnie, ale jezioro, ośrodek nad jeziorem, dookoła tylko lasy... Marzenie :) W piątek, coś mnie tknęło i w sobotę raniutko byliśmy w drodze do Złotnik Lubańskich. Spędziłam jeden z najcudowniejszych weekendów mojego życia. Była piękna pogoda, niebo niemal bezchmurne. W ośrodku i dookoła cisza jak makiem zasiał... Oprócz nas były w ośrodku jakieś osoby, ale te spędzały czas zupełnie inaczej. Pół soboty i pół niedzieli przeleżeliśmy na leżakach przy wodzie. W swetrach, szalikach ale było cudownie. Cisza, słońce, szum wody... i my. Nagadaliśmy się za wszystkie czasy, poczytaliśmy trochę książki i leżeliśmy w zupełnej ciszy chłonąc to co dookoła. Później spacerowaliśmy po pobliskich wzgórzach. Najciekawsze jest to, że byliśmy przejazdem przy tym miejscu, gdy nasze relacje ograniczały się jedynie do koleżeńskich :) Kto by pomyślał, że kolejna wizyta będzie już jako małżeństwo.

Gdyby kogoś zainteresowało miejsce: http://www.zloty-sen.pl/
























Dzień zwierzaków - Moje szynszyle

Wiele razy o nich wspominałam, teraz wreszcie je pokażę. Z okazji międzynarodowego dnia zwierząt poświęcam tego posta moim trzem rozrabiakom.
Zaczęło się od tego, że jakieś dwa lata temu, mój mąż, który wtedy jeszcze mężem moim nie był, powiedział, że chciałby mieć szynszyle. Mówisz masz :) Z racji, że taka szynszyla w sklepie zoologicznym trochę kosztuje - poszperałam w Internecie za różnymi ogłoszeniami. Znalazłam kobietę, która miała szynszyle, ale nie chciała się nią opiekować. Pomyślałam, że to coś dla nas, nie dość, że będzie upragniona szynszyla to jeszcze jedną wyrwiemy z rąk osoby, która jej na pewno nie uszczęśliwia. I tak, pewnej sierpniowej soboty Łukasz przyniósł do domu zapakowaną klatkę, w której siedziała przestraszona Zuzia. Tak ją nazwaliśmy. Po 10 minutach zaciekawiona kicała po naszych przedpokoju.  Jestem do niej chyba najbardziej przywiązana, dlatego, że jest z nami najdłużej i pewnie dlatego, że jest do nas najbardziej przywiązana. Kiedyś zajęta prasowaniem, nagle zaczęło mnie coś ciągnąć za nogawkę moich rybaczek. Nigdy nie zapomnę jej wzroku jak ciągając mnie łapkami patrzyła się wprost na mnie :) Potem wyczytaliśmy, że niedobrze, gdy szynszyla jest samotna, z racji, że jest zwierzęciem stadnym. W takim razie znowu wróciłam do przeglądania różnych ogłoszeń. Znalazłam osobę, która zajmowała się hodowlą zwierząt. Poszliśmy do niej w celu dokupienia Zuzi koleżanki. Na miejscu zastaliśmy dwie siostry, mieliśmy sobie wybrać jedną... W efekcie nie mieliśmy serca je rozdzielać i teraz od ponad roku mamy Zuzie, Zosie i Tosie :)













Related posts

 
MOBILE