Showing posts with label Ode Mnie / Von Mir / From Me. Show all posts

Showing posts with label Ode Mnie / Von Mir / From Me. Show all posts

Tag 30 kosmetycznych pytań

Po raz kolejny zostałam otagowana. Nie narzekam, ponieważ uważam, że to świetna zabawa i zawsze jakaś odmiana. Jeśli kogoś takie zabawy nie interesują - czytać nie musi - ale ja zawsze się cieszę, gdy mogę dowiedzieć się ciut więcej o życiu osób, których blogi już od miesięcy, czy nawet lat odwiedzam :)

ZASAD:
I.   Napisz, kto Cię oTAGował.
II   Odpowiedz na 30 pytań.
III  Przekaż TAG 10 innym blogerkom.
IV  Poinformuj je w komentarzach, że zostały przez Ciebie oTAGowane i umieść adresy do ich blogów w swojej odpowiedzi.
V  Po odpowiedzeniu na pytania poinformuj o tym osobę, która Cię oTAGowała, na przykład pod jej najnowszą notką.

No to zaczynam: :)

I. Otagowana zostałam przez Pieknoscdniablog, która prowadzi absolutnie genialnego bloga o kosmetykach :)

II. Odpowiedzi na pytania:

1. Ile razy dziennie myjesz swoją twarz ?
Przynajmniej 2.

2. Jaki masz typ cery ?
Tłusta niestety.

3. Co jest obecnie twoim ulubionym produktem do mycia twarzy ?
Żel do mycia twarzy firmy Bourjois. Świetnie radzi sobie z wodoodpornym makijażem.

5. Jakiego kremu do twarzy obecnie używasz?
Na dzień: Perfecta No Problem - Antybakteryjny krem matujący. Na noc Avene Triacneal.

6. Używasz kremu pod oczy ? Jeżeli tak, to jakiego ?
NIVEA Visage Q10. I nie mam pojęcia, czy działa :)

7. Masz piegi? Jeżeli tak, to gdzie?
Piegów brak :)

8. Jakiego podkładu używasz ?
Najczęściej Max Factor - Xperience.

9. Jakiego korektora używasz ?
Kamuflaż z Catrice.

10. W jakiej tonacji jest twoja cera?
Nie mam pojecia! Jeśli ktoś wie, będę wdzięczna za wszelkie podpowiedzi :)

11. Co sądzisz o sztucznych rzęsach?
Miałam je raz w życiu - na własnym ślubie. Pierwsze 10 minut to katorga, później zapominam o nich. Za to oczy wyglądają zabójczo :) Btw: wasz klej też śmierdział rybą?

12. Jakiej mascary używasz? 
Max Factor - False lash effect i 2000 Calories.

13. Czego używasz do aplikowania makijażu ? 
Pędzli. Duużo pędzli!

14. Czy używasz bazy pod makijaż ?
Nie.

15. Czy używasz bazy pod cienie?
Tak.

16. Ulubiony kolor cienia do powiek ?
Fiolet. Ale przymus wymienienia tylko jednego jest nie fair! :)

17. Kredka do oczu czy eyeliner w płynie ?
Kredka! Wiele razy próbowałam, ale po prostu nie potrafię wejść na ten poziom wtajemniczenia i płynnym eyelinerem zrobić idealną równą kreskę bez posklejania sobie rzęs, zrobienia na policzku wielkiej plamy, pobrudzenia rąk i okrzyczenia męża, że jak mógł pozwolić mi na kupno takiego badziewia :)

18. Ulubiona szminka?
Loreal Color Riche.

19. Ulubiony błyszczyk ?
Od jakiegoś czasu próbuję znaleźć choćby przyzwoity błyszczyk. Na razie mi się nie udało.

20. Ulubiony róż
Chyba nie kocham różu tak jak kocham moje inne kosmetyki. Używam bo trzeba :p

21. Kupujesz kosmetyki za pośrednictwem Internetu ?   
Zdarza mi się, choć bardzo, bardzo rzadko :) Mam niedaleko DMa, więc sami rozumiecie ;)

22. Kupujesz kosmetyki od ulicznych sprzedawców/na bazarku ?
Nie. Boję się trafić na podróbę. Zawsze mnie fascynowały stoiska z chanelami, lancomami i innymi takimi na świebodzkim, gdzie każdy kosmetyk był tak samo zapakowany :D

23. Zbrodnia w makijażu, której nie możesz przeżyć ? 
Za grube i nierówne kreski na powiekach!

24. Czy lubisz kolorowe makijaże ? 
Nie. Kocham :D

25. Jeżeli miałabyś wyjść z domu, używając tylko jednego produktu co by to było ? 
Podkład.

26. Wychodzisz z domu bez makijażu ?
Nie. Zawsze zaczynam się zbierać ciut wcześniej lub wstaję wcześniej. Podstawowy makijaż trwa z 5 min. Uważam, że kobiety, które tego nie robią albo mają nieskazitelną urodę albo po prostu o siebie nie dbają. Moim zdaniem makijaż w dzisiejszych czasach jest jak ubiór. Raczej nago nie powinno się wychodzić. Poza tym większość kobiet jest to winna społeczeństwu :p.

27. Czy uważasz, że dobrze wyglądasz bez makijażu ?
Ja straszę bez makijażu :)

28. Chciałabyś chodzić na lekcje wizażu/makeup'u?
Kto by nie chciał? :)

29. Która firma kosmetyczna jest dla ciebie najlepsza?  
Bardzo lubię Max Factor.

30. Czy zdarza ci się niezdarnie nałożyć makijaż  
Czasami zdarza mi się go "zdarnie" nałożyć ;)

IV. Do zabawy nominuję:

8. Moda przemija, styl pozostaje - http://milka508.blogspot.com/

Miłej zabawy :D

Takie tam narzekanie znowu :)

Pewnie znajdzie się zaraz kilka osób, którym się narażę, ale chciałabym jednak podzielić się moimi obserwacjami. Nie prowadzę dokładnych statystyk, ale mam wrażenie, że od jakiegoś czasu prowadzenie bloga stało się czymś zupełnie innym niż było kiedyś (dajmy na to rok - dwa lata temu). Mam wrażenie, że powstaje coraz więcej blogów, których celem samym w sobie jest pozyskanie rekordowej liczby obserwujących i komentarzy pod każdym postem. "Dawniej" komentarze, które dostawałam odnosiły się jedynie do tego, co pokazałam lub napisałam w danym poście lub dotyczące ogólnie bloga. I tyle. Teraz widzę coraz więcej komentarzy średnio związanych z tematem, w których na końcu jest zaproszenie do innego bloga. Mało tego, w największe zdumienie wprowadzają mnie teksty typu "obserwuję i oczekuję na rewanż". I to kilka razy od tej samej osoby! Często, gdy ktoś nowy "wpada" do mnie zostawia komentarz, zaglądam na jego bloga i staram się pozostawić kilka miłych słów. To jednak nie wystarcza i jestem nękana o obserwowanie wątpliwie ciekawego bloga. Do tej pory byłam przekonana, że obserwowanie służy temu byśmy w jednym miejscu mogli skupić nasze ulubione blogi. Coś jak zakładka "ulubione" w przeglądarce. Ale to jest o tyle lepsze, że na każdym komputerze mamy dostęp do ulubionych blogów. Tym bardziej wymiana polegająca na dopisanie się nawzajem do tej listy staje się dla mnie niezrozumiała. Kiedyś ilość obserwatorów i komentarzy do bloga pokazywała w pewnym sensie jakość bloga poprzez liczbę zainteresowanych nim osób. A teraz? Ile to jest warte? Bo jak ocenić bloga, który ma 5 wpisów i 300 obserwatorów? W sumie jedynie świadczy to chyba o ciężkiej pracy lub determinacji właściciela :) Zdarzało się, że te same komentarze, które ktoś pozostawił u mnie widziałam przy 10 innych blogach :) Wtedy mnie to bawiło, teraz.. teraz mnie chyba to martwi. Bo przypomina to trochę naszą klasę, gdzie zaprasza się byle kogo, by podbić ilość znajomych. Wtedy jest się bardziej cool. Nie wiem dlaczego wszystko poszło w tamtym kierunku. Podejrzewam jednak, że wiele osób chciało mieć blogi jak "Ci najsławniejsi", którzy mają serki obserwatorów, krocie z reklam. Tylko, że tamci pracowali na to latami, nie prosząc każdego bloggera o wejście na ich bloga. Ktoś wszedł, zainteresował się i został. 
Coraz częstszym zjawiskiem, które widzę wśród blogów są konkursy, give away'e. Uważam, że jest to bardzo fajny pomysł i stanowi zawsze ciekawe urozmaicenie bloga. Tylko dziwi mnie, dlaczego warunkiem konkursu jest dodanie bloga do obserwowanych, dodanie go sobie do facebooka i dodatkowo pozostawienie komentarza? I najlepiej napisanie na swoim blogu o tymże blogu. Dla mnie to trąci kupowaniem sobie obserwujących. Przyznam, że zastanawiałam się parę razy, czy nie uczynić czegoś podobnego. Ale zawsze chciałam to zrobić dla moich obserwujących, a nie zgarnąć sobie przy tym nowych.  Chyba osobiście wolałabym dać jakąś nagrodę komuś kto od roku dzielnie czyta każdy mój post, pisze komentarze do nawet najbardziej pokręconych postów niż komuś kto mnie obserwuje bo ma chrapkę na kilka kosmetyków, czy biżuterii, które spokojnie sam może sobie kupić.
Nie zrozumcie mnie proszę źle. Gdybym zazdrościła to zaczęłabym robić to samo. Nie jestem z tych, którzy siedzą i narzekają tylko raczej działają. Gdy stwierdzę, że potrzeba mi dziesięć razy tyle obserwatorów, to mam już sporo wzorów, które mogę naśladować. Choć w pewnym sensie podziwiam te osoby, które zawsze komentują wszystkie posty na wszystkich blogach (przynajmniej tam zaglądam). To w sumie też jest ciężka praca :)
A tak jeszcze przy okazji: nie nudzą Was blogi, gdzie jeden od drugiego różni się może szatą graficzną? Gdzie wszyscy ubierają to samo? Gdzie ciągle widzi się te same buty, te same rurki, te same torebki? Bo ja osobiście momentami już nie mogę na to patrzeć. I nie patrzę :)

Tradycyjnie wklejam zdjęcia, bodajże z przedwczoraj, czyli drugie podejście do Ikei :) Tym razem się udało, kupiliśmy wszystko (prócz dywanika!!!). Czasami wystarczy dokupić kilka mebli i drobiazgów, a mieszkanie staje się 100 razy bardziej przytulne :)







Tunika / Tunika - H&M
Getry / Leggings - KiK
Buty / Schuhe - Primark
Chusta / Halstuch - Primark
Naszyjnik / Halskette - Primark
Bransoletka / Armband - Apart
Torba / Tasche - eTorebka.pl

Opaska

Gdy byłam małą dziewczynką moją jedyną akceptowalną fryzurą była opaska we włosach. Nieważne, czy rozpuszczone, czy spięte włosy, opaska musiała być. Bez niej czułam, że włosy mi lecą do oczu, mimo, że miałam często tak związane, że nie miały prawa ani drgnąć. 
Teraz pisząc to przypomniało mi się jedno zdarzenie. Gdy miałam może 13 lat, w wakacje chodziłam z mamą wzdłuż plaży nad Kanałem La Manche i zbierałyśmy muszle. Pamiętam, że było bardzo słonecznie, wiało mocny wiatr i na plaży byłyśmy praktycznie same. W pewnym momencie moja najukochańsza opaska wleciała do morza, które ją błyskawicznie porwało. Być może nie było to błyskawicznie (aż tak szczegółów nie pamiętam) ale przy tak silnym wietrze nie czułam jej zbyt dobrze na głowie. Byłam naprawdę zrozpaczona, to była moja ulubiona opaska, wysadzana przeróżnymi koralikami imitującymi perły. Mama wtedy mi powiedziała, żebym się nie martwiła, bo to w sumie dobrze, że ją zgubiłam. Powiedziała, że jak coś się gdzieś kiedyś zgubi, to się tam na pewno jeszcze kiedyś wróci. Może to powiedziała tylko, żebym przestała się martwić, co zresztą jej się udało. 
Później ścięłam moje włosy i opaska nie była mi już nigdy więcej potrzebna. Niedawno urosły do takiej długości, że przy jej noszeniu nie odstają komicznie na wszystkie możliwe strony. Taka mała rzecz, a potrafiła porwać mnie do wspomnień. W sumie lubię w ten sposób się czesać, wciąż mam rozpuszczone włosy, nie mam przedziałka, którego nie lubię i włosy nie wpadają do oczu :)
A poniższe zdjęcie zostało wykonane wczoraj, gdy wybieraliśmy się do Ikei na zakupy kilku mebli do mieszkania. 
Życzę Wam miłej niedzieli :)

P.S. Namawiam męża na malutki wypad nad Kanał La Manche. Szczególnie, że teraz mamy tam naprawdę niedaleko :)





Sukienka / Kleid - Clockhouse
Torba / Tasche - eTorebka.pl
Chustka / Halsband - Taboo
Korale / Halskette - New Yorker

Trudny temat.

Dzisiaj rano, z okazji brzydkiej pogody, miast od razu pościelić łóżko postanowiłam w nim po śniadaniu znów wygodnie się ułożyć i poczytać gazetkę. W ręce wpadł mi najnowszy Joy, nie kupuję tej gazety co miesiąc, ale ten numer ciężko mi było pozostawić na półce, gdyż jako dodatek zawierał płytę DVD dotyczącą wykonywania makijażu. Mowa oczywiście o niemieckiej wersji tej gazetki, choć niewykluczone, że wkrótce taki dodatek może się znaleźć w polskiej edycji (o ile jeszcze się nie znalazł). Tak sobie teraz przypominam jedną rzecz związaną z tą gazetą. Był moment, że mieszkając jeszcze w Polsce przez jakiś czas ją kupowałam. Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, ale miałam okazję być na jeden dzień w Niemczech, gdzie kupiłam sobie jej niemiecki odpowiednik. Po miesiącu, czy dwóch udając się do Empiku po najnowszą wersję polskiego Joy'a coś mnie zdziwiło. Niby znałam tą okładkę, ale nie miałam numeru z tego miesiąca. W domu się okazało, że była to kopia niemieckiego wydania sprzed dwóch miesięcy. Ta sama okładka, ten sam wywiad (czy artykuł numeru) - w sumie norma. Choć szkoda. Ale najbardziej zaskoczyła mnie jedna rzecz! Oczywiście od razu odszukałam mój niemiecki numer tego czasopisma. Był tam dość spory artykuł poświęcony gadżetom erotycznym :D Tak, tak :) Nie został mi w pamięci z powodu jego treści, a raczej tego, że ten sam właśnie był w tym najnowszym polskim Joy'u. Artykuł polegał na tym, że dwoje młodych ludzi: mężczyzna i kobieta (można było się domyśleć - aż tak wyluzowana Europa jeszcze nie jest ;) ) postanowiło uprzyjemnić swoje intymne życie i udać się do sklepu erotycznego po co ciekawsze gadżety, wypróbować je, a później na łamach gazety nimi się podzielić. Dla jednych nic takiego, dla innych wręcz przeciwnie. Nie do tego jednak zmierzam. Kontrowersję we mnie wzbudził fakt, że w niemieckim Joy'u były to osoby z niemieckimi imionami (dajmy na to - dla lepszego wyobrażenia - Hans i Elke) a w Polskim z polskimi (na przykład Konrad i Halina). Oczywiście dorobiono im wiek i inne dane jak np. jak długo są razem, co robią na co dzień itp. I tak sobie myślę, czy to jest ok? Bo z jednej strony artykuł jest kreowany na taki, że tego typu gadżety są dla każdego z nas i jest to na tyle normalne, że para tych ludzi (chyba było nawet więcej tych par - nie pamiętam dokładnie) pokazuje swoje twarze, podaje dane i się niczego nie wstydzi. A z drugiej strony jednak widzimy tu fikcję. Może artykuł przeszedł jeszcze kilka innych krajów, gdzie każda z tych osób miała nadane inne imiona i inne cechy, odpowiadające bardziej cechom narodowym dla danego wydania? Moim zdaniem to głupie, szczególnie, że żyjemy w czasach, gdzie dostęp do różnych wydań jest naprawdę prosty. U mnie na dworcu kolejowym jest kiosk, gdzie można kupić gazety z wielu różnych państw. Zastanawia mnie, czy redakcje są już naprawdę tak rozleniwione? Przecież taki artykuł (i wiele wiele innych) można wziąć i przerobić bardziej na polski. Wziąć polską parę, pójść z nimi do takiego sklepu itp. To by przecież było bardziej realne, prawda? Bo takie coś pokazuje mi wręcz odwrotność tego, co twórcy artykułu chcieli osiągnąć. Że jest to nadal tak wstydliwy temat, że nikt nie chce pokazać się wszystkim jako kupujący takich produktów. Że pewnie te osoby spotkały się dopiero przy zdjęciach, żadną parą nie są i w każdym kraju są kimś innym.
I nie dotyczy to tylko tego typu artykułów, później widziałam więcej takich kopii. Nawet okładki są identyczne, miałam kiedyś masę glamour'ów niemieckich i polskich, które miały te same okładki. Aż tak brakuje nam własnej pomysłowości?
I teraz w sumie rozpisałam się na zupełnie inny temat niż chciałam poruszyć. Otóż w tym Joy'u był dość interesujący artykuł na temat Facebooka. Jakieś badania (i pewnie samemu można się domyśleć) wykazały, że ludzie na takich portalach społecznościowych kreują się na zupełnie innych niż są. Lepszych. Tak trudno się było domyśleć, że włączyli specjalne badania na ten temat? :) Podzielili takie "podrasowanie" swoich profili/życia na kilka kategorii. Wybaczcie mi, że nie przytoczę tu wszystkich ale jest ich kilka i przetłumaczenie samych nazw nic nie da, musiałabym dodać kilka zdań opisu, a to wydłużyłoby ten wpis kilkakrotnie. Jednak jedna z tych kategorii przykuła moją uwagę najbardziej. Pewnie dlatego, że pozostałych nie zauważyłam, a ta sprawdza się wśród moich znajomych w 99%!!!!! Nazwane jest "Die Übermama", co w wolnym tłumaczeniu może znaczyć "Nadmama". Założę się, że każdy z Was się spotkał z tym fenomenem. Ja aż zbyt dużo razy, co spowodowało, że dałam sobie spokój z Naszą Klasą. Schemat jest zawsze ten sam. Jest sobie koleżanka/przyjaciółka/znajoma, którą mamy na naszej klasie. Lubimy tam wchodzić bo jedna z tej grupy może wrzucić jakieś ciekawe zdjęcie z wakacji/podróży/spaceru/pracy itp. Zawsze lubiłam podglądać zdjęcia moich znajomych, dzięki temu szybko wiedziałam, co u nich słychać, gdzie są na wakacjach jak wyglądają (to Ci, co są trochę dalej). Później wyżej wymieniona osoba zachodzi w ciążę. I zaczyna się. Zdjęcie pierwszego USG, zdjęcie drugiego USG, zdjęcie pierwszej wypukłości na brzuchu, zdjęcie trochę większej wypukłości na brzuchu, potem zdjęcie z wielkim brzuchem z boku, z przodu, z mężem, który trzyma dłonie na brzuchu... ojej.. tyle możliwości, że szok. I tym wszystkim jestem nagle bombardowana parę razy w ciągu dnia. Gdy to tego dojdzie, że kilka koleżanek jest w tym stanie to już kaplica! Można by pomyśleć, że gdy dojdzie do rozwiązania, będzie wreszcie spokój. Ale nic bardziej mylnego! Profil naszej kochanej znajomej/koleżanki/przyjaciółki/kuzynki/itp. staje się profilem jej dziecka. Na avatarze nie ma już jej ślicznej buźki, jest za to zdjęcie jej dziecka. Co 3 dni inne! Gdy wchodzę pooglądać zdjęcia znajomych to widzę same bobasy. Ryczące, śmiejące się, z gołym tyłkiem, w wannie, w pieluszce, bez pieluszki, romantyczne ujęcia, dziwne ujęcia.. itd. itd. I tak sobie myślę "o co chodzi?" Rozumiem, że teraz wszystko się kręci wobec nowo narodzonego dzieciaka, ale dlaczego jest go wszędzie pełno. Czy Janina Kowalska przestała być Janiną Kowalską tylko jest teraz swoim dzieckiem? Bo jak mam rozumieć profil na czymkolwiek, gdzie jest napisane imię i nazwisko dorosłej kobiety, a na każdym zdjęciu, włączając miniaturkę jest jakiś łysy bobas? Tak sobie myślę, czy nie lepiej by było już (gdyby się naprawdę miało tą olbrzymią, swędzącą ochotę uraczać internet zdjęciami swoich pociech) założyć im własny profil? Wtedy mogłabym sama zdecydować, czyje zdjęcia chcę oglądać? Nie chcę rezygnować z możliwości kontaktu, pisania wiadomości, oglądania fajnych fotek, ale nie chcę też czuć się, że jestem na jakiś portalu o noworodkach.
Mam nadzieję, że nie weźmiecie mnie teraz za jakiegoś potwora, który nienawidzi dzieci, nie rozumie czym jest wspaniała miłość do matki i nie docenia tej cudownej relacji. Bardzo jednak spodobało mi się jedno zdanie na jednym z portali psychologicznych: kobiety, które mają dzieci, muszą zrozumieć, że reszta świata nie pała tą samą miłością do tych dzieciaków, co one. Często uświadomienie sobie tego staje się naprawdę niezłym ciosem dla takiej osoby. Mogę kochać moją przyjaciółkę całym serduchem, ale za nic na świecie nie potrafię patrzeć z taką fascynacją na jej dzieciaczka, z jakim ona na nie patrzy. I o ile fajnie jest, gdy ktoś pokaże swoje nowonarodzone cudo, a później raz na jakiś czas da popatrzeć jak to cudo się rozwija, to gwałcenie dziesięcioma fotkami tygodniowo jest szaleństwem!
Dobra! Mam nadzieję, że żadna fanatyczna mamusia tu nie trafi i nie zacznie mnie atakować. Oczywiście możecie się ze mną nie zgadzać, ale podczas wysławiania tego proszę o używanie mądrych argumentów miast "ale ty jesteś! właśnie straciłaś obserwatora!". Jestem otwarta na wszelkie inne sposoby patrzenia, być może dam się przekonać. Jest jednak jeden argument, który ma dokładnie odwrotne znaczenie i jest najbardziej bezmyślnym argumentem na ziemi: "jak będziesz matką to zrozumiesz". To tak jak ja bym pisała "jak będziesz facetem, to zrozumiesz".

Na koniec, jak zwykle, coś dla tych co przeczytali i dla tych, co nie lubią czytać:

Bluzka, którą widać pod czarną koszulą jest bez rękawów. Kupiłam ją bo miałam jej wersję z rękawami i bardzo mi się podobała. Przedwczoraj chciałam wreszcie ją "wypróbować" i się okazało, że z niczym z moich ubrań mi nie "siedzi" tak jak bym sobie to życzyła. Jeśli komuś się podoba i chciałby taką mieć - niech pisze na maila.

Diese Bluse habe ich gekauft weil ich schon so eine mit langen Ärmel hatte. Jedoch hat es sich herausgestellt, dass ich kaum etwas habe mit dem ich sie zusammen tragen kann und mich darin mag. Wenn jemand Lust auf diese Bluse hat - schreibt mir bitte eine E-mail.






Bluzka / Bluse - H&M
Koszula / Hemd - C&A
Spodnie / Hosen - F&F
Buty / Schuhe - Skechers
Torebka / Tasche - eTorebka.pl
Zegarek / Uhr - Fossil
Bransoletki / Armbaender - H&M, Allegro



C.D.

Hej, hej! Bardzo Wam dziękuję za ciekawe wypowiedzi w przedostatnim poście. Zazwyczaj staram się każdemu odpowiadać w komentarzach ale tym razem byłoby tego zbyt dużo. Dlatego chciałam w tym poście wrócić jeszcze do tematu. 
Pierwsza rzecz to ubieranie się adekwatnie do wieku. Wiele z Was zgodziło się z tym, że nastolatki w garsonkach nie prezentują się zbyt dobrze, natomiast starsze kobiety w (przykładowo) koszulkach z bajkami to już temat sporny. Powiem to może tak. Słusznie ktoś zauważył, że ostatnio projektanci przemycają w swoje projekty różne postacie z bajek. Sama pamiętam niedawno świetną kolekcję D&G opartą na starej wersji Myszki Miki (czy jak kto woli Mickey). W jednym z odcinków Seksu w wielkim mieście pamiętam taką wieczorową kreację Carry, która składała się z koszulki z Myszką Miki i marynarki z jakiegoś świecącego materiału (może atłasowa - nie mam pojęcia). Dołu nie widziałam, więc proszę sobie nie myśleć, że dołu nie było. Bardzo mi się to zestawienie podobało, na tyle, że kupiłam sobie taką koszulkę i nosiłam z marynarką. Wydaje mi się, że można mając sporo na karku założyć taką koszulkę ale chyba sęk w tym, co zrobimy z resztą. Ponieważ możemy założyć taką myszkę w towarzystwie marynarki i szpilek, a możemy założyć koszulkę z Hello Kitty w połączeniu z różową spódniczką i zapleść sobie włosy w dwa warkoczyki :) Moim (!) zdaniem są bajki, które można jeszcze jakoś upchnąć w dorosłe kreacje, a są takie, które za cholerę nie dadzą się jakoś zrównoważyć. O ile mogę sobie wyobrazić vintage'ową postać z bajki w połączeniu z ciekawym sweterkiem, czy marynarką. to już koszulki ze smerfem + dżinsy na sobie nie. Chyba wszystko jest kwestią doboru koszulki, kolorów itp. Myślę, że granica pomiędzy ubraniem się z takim elementem ze smakiem a z kiczem jest bardzo cienka i jest to niezwykłe trudne (o ile w ogóle możliwe) taki zasady ująć w słowa.
Jest jeszcze jedna rzecz, coś takiego jak wewnętrzny hamulec. Ja mając tyle lat, ile mam :) mam opory by wziąć jakąś mocno kolorową i wesołą koszulkę bo.. mam taki charakter i już. Pisałam już chyba wcześniej, że nie robię tego dla innych, tylko dla siebie. Wyobrażam sobie siebie w tej koszulce, jak idę przez ulicę pełną ludzi i widzę jak będę się czuła. I to jest kwestia tego jaka jestem, kim jestem .To też jest sprawa gustu tak jak ulubiony kolor, ulubiony smak, czy zapach. Wiem, że znają się setki, tysiące kobiet, które będą dużo starsze ode mnie i będą potrafiły nosić ubrania z komiksami począwszy od tenisówek, a skończywszy na czapce. Któraś z Was zapytała ile mam lat. To nie ma znaczenia, bo można mieć 16 i czuć się już za starym na smerfa na brzuchu, albo mieć 55 i z ekscytacją kupować kolejną koszulkę z tym motywem. Ja się w tym już trochę źle czuję. Gdyby dobrze poszperać, to z przed dwóch lat mam na tym blogu zdjęcia z Krakowa, na których mam koszulkę z Hello Kitty (notabene mam ją na sobie, gdy to piszę), różowy szaliczek pod kolor jej kokardki, oraz w tych samych kolorach torebkę i buty. Wtedy czułam się z tym świetnie, dzisiaj? Nie wyszłabym tak :) Może mi sięto zmieni i za rok będziecie mnie widzieć tylko w Hello Kitty. Może to nie sprawa, że czuję się na to za stara, tylko, że teraz lubię co innego? Rok temu kochałam kolorowe ciuchy, pół roku temu szarości i wszystko co przypomina mroczne klimaty. Teraz? Sama nie wiem jak to nazwać. Może naprawdę za pół roku przyjdzie era różu ;) Tyle na temat :) I w pewnym sensie podziwiam wszystkie te, co są w moim wieku bądź starsze i noszą te koszulki z wielkimi obrazkami, czy napisami. Brak oporów w czymś takim to jakby trochę większa wolność :) Co do paznokci: ostatnio pomalowałam nogi na pomarańczowo-czerwony, a dłonie na żółto-złoty. Przyznam, że nie było tak źle jak myślałam, a nawet bardzo mi się podobało. Zresztą mówi się, że tylko krowa zdania nie zmienia :)

Druga kwestia odnosi się do sesji zdjęciowych. Duża większość odczuwa to podobnie jak ja: lepiej mieć to podane dokładnie, niż męczyć się, patrzeć na sesje zdjęciowe i zastanawiać, co autor miał na myśli. Jednak i tego znalazły się zwolenniczki. Dużo w tym racji, że takie sesje są formą sztuki, jak zresztą moda. Ale jedni wolą czytać opowiadanie, w którym autor opisuje swoją nieszczęśliwą miłość, a inni wolą czytać wiersz, z którego można wywnioskować, co też mogło się temu autorowi przytrafić. W pierwszym przypadku wiemy dokładnie, o co chodzi, a w drugim niełatwo o nadinterpretację. Tyle do tematu :)

Na koniec coś dla tych, co nie lubią czytać (i dla wszystkich innych oczywiście też :) ). Zdjęcia z wczoraj. Zdjęcia tego nie uchwyciły, ale chusta jest fioletowo-granatowa.






Sukienka / Kleid - Clockhouse
Chusta / Halstuch - Primark
Torebka / Tasche - Troll
Buty / Schuhe - Skechers

I trochę makijażu. Cienie marki Mua.


Holandia

Trochę tęskno nam było za morzem, a że do tego w Holandii mamy jakieś niecałe 3 godzinki jazdy więc postanowiliśmy spędzić tam cały weekend. Znaleźliśmy bardzo fajny hotel, z którego mogliśmy robić wypady do pobliskich miasteczek nadmorskich. Głównie czas spędziliśmy w Noordwijk i Zandvoort. Naprawdę niesamowite miasteczka. Holandia zawsze wprowadza mnie w zachwyt. Bardzo przypomina mi Szwecję - zarówno swoją czystością jak i przepięknymi domkami. Nigdzie nie widziałam tak pięknie urządzonych domów. Ludzie mają tam tendencję do posiadania domów z przeogromnymi oknami, których na noc w ogóle nie zasłaniają. Zaglądanie do ich domów to czysta przyjemność - to jak oglądanie magazynów o urządzaniu wnętrz. Każdy dom i jego wnętrze było piękniejsze od drugiego. Takiego czegoś nigdy nie widziałam w Polsce i nawet w Niemczech. Marzenie. Szczególnie wrażenie na mnie zrobiło osiedle domków, których ogrody schodziły do kanału. Prawie każdy miał swoją małą łódeczkę przycumowaną do brzegu. A te ogrody! Mistrzostwo. Takie piękne, jakby do każdego przychodził architekt krajobrazu. Naprawdę, jazda samochodem wśród małych miasteczek holenderskich jest niesamowita. Każdy dom jest wart uwagi i miałam ochotę każdy z osobna sfotografować. I ta czystość. Gdy w niedzielę wieczorem pojechaliśmy zwiedzać Amsterdam - byłam trochę zaskoczona. Miasto jest piękne!!!! Ale jakie zaśmiecone. Mam wrażenie, że nikt tam nie sprząta. Na ulicy wala się pełno śmieci, worków ze śmieciami. Aż szkoda, bo naprawdę jest pięknie. Nie byliśmy tam długo, bo czas było wracać, ale widziałam chyba wszystko z czego najbardziej słynie Amsterdam: wyzwolonych gejów, bary z haszem i dzielnicę czerwonych latarni :) Początkowo myślałam, że domki z "tymi paniami" to mit. Ale naprawdę przeszłam się wśród tych wąskich uliczek (gdzie dwoje ludzi nie mogło się minąć) i widziałam masę kobiet, każda miała swój malutki domek, stojących w oknach paradujących we wszystkich chyba nowościach odzieżowych z sex shopu. Chętnie bym wam pokazała zdjęcia, ale nie bardzo mogłam je tam robić :)
Amsterdam był dodatkiem, najbardziej zależało nam, żeby się trochę wyciszyć, odpocząć po naszych ostatnich wypadach, gdzie tylko chodziliśmy, chodziliśmy i chodziliśmy. Oczywiście udało się tylko połowicznie, bo miasteczka nadmorskie kusiły swoją urodą :)
Poniżej kilka zdjęć.

Plaża w Noordwijk.







Miasteczko Noordwijk:

Plaża w Zandvoort:



Amsterdam:





Gdybym miała z 10 lat mniej to pewnie bym się nie powstrzymywała i kupiła :) :


I na koniec kilka drobiazgów przywiezionych z Holandii:
Poniższe kolczyki i bransoletkę znalazłam w Amsterdamie. Żałuję, że nie udało mi się znaleźć bransoletki odpowiadającej różowym kolczykom. Biżuteria jest chyba ręcznie malowana, wygląda niesamowicie, jest robiona jakby tą techniką jakiej używają uliczniki "sprayowcy", którzy tworzą w kilka sekund te kosmiczne obrazy. Złote "mazy" są z drobinkami.


Tym razem z mojej ukochanej firmy postanowiłam wypróbować podkład Bourjois w żelu "Healthy mix". Nie zawiodłam się, skóra wygląda genialnie - sto razy zdrowiej :)


I muszelki, które nazbieraliśmy na plaży w Zandvoort :)



Vogue & Shape-Ups.

Niedawno przeglądałam jakiegoś Glamoura, nie pamiętam już z jakiego miesiąca i w jakim języku (ale chyba polski). Trafiłam na "artykuł" o malowaniu paznokci, z którego dowiedziałam się, że passe jest już malowanie rąk i nóg w tym samym kolorze. A dwa dni temu klęłam jeszcze na zasadę, że wszystkie paznokcie mają mieć ten sam kolor i że to nudne i w ogóle. A teraz przeczytałam takie coś. Mało tego, pokazali nawet jak zestawiać ze sobą kolory paznokci u rąk i nóg. Sposób jak żywcem wzięty z zestawiania ubrań, czyli albo kontrasty albo z podobnej gamy, choć większy nacisk chyba był na kontrasty (np. ręce na czerwono, nogi - granatowo). O zgrozo. Już to widzę. Elegancka (no może nie do końca ale bardziej idąca w tym kierunku) sukienka, ładna torebka, buty z odkrytymi palcami, a z nich świecą żółte, zielone, granatowe, czy pomarańczowe paznokcie. Brrr. Do tej pory trochę łamałam tą zasadę ale bardziej w kierunku, że nogi - brudny róż, ręce - czerwony. Ale teraz, żeby aż tak? Nie potrafię się przemóc. To chyba tkwi bardzo głęboko we mnie. O ile pastele jeszcze jakoś mnie przekonują (ale tylko bardziej różowe) to te jaskrawe paznokcie już nie. Może to ma coś wspólnego z wiekiem. Takie "mega" kolorowe paznokcie będą świetnie wyglądały na nastolatkach, względnie u dziewczyn na początku swoich dorosłych lat. Ale kobieta, której duuużo bliżej do 30stki niż 20stki w tak kolorowym mani-pedi? Ja wiem, wiem, zaraz mnóstwo z Was mi napisze, że jesteście dużo starsze ode mnie i tak robicie i jest super. Ale tu chodzi o mnie. Od jakiegoś czasu zaczynam na wiele rzeczy patrzeć i czuć, że jestem na to już za stara. Obok ilu koszulek z postaciami z bajek przechodzę i ... no nie potrafię mimo, że mnie zachwycają. Tak samo tutaj. I to nie chodzi bym wrzuciła na luz, ale, o to, że gdybym nawet sobie na takie coś pozwoliła czułabym się głupio. A niestety nikt z nas nie ma takiego przycisku, który wystarczy wcisnąć i przestajemy się w czymś czuć głupio. Zresztą zawsze mi się podobało, że określony wiek ma swoje prawa. Mieszanie tego zawsze budziło we mnie pewien rodzaj niesmaku. Nastolatki w garsonkach, czterdziestolatki w różu i tak dalej :)
Pamiętam jak jeszcze niedawno ciężko było mi się przestawić, że torebka już nie musi (a nawet nie powinna) być w kolorze butów. Chyba do dzisiaj łapię się na tym, że mimo wszystko staram się to jakoś dobierać. Dziwi mnie obecna moda. Mam wrażenie, że jest tylko zaprzeczeniem tego, co było kiedyś. Tak w ogóle, to potraficie odróżnić osobę modnie ubraną od tej nie? Bo ja już nie potrafię. Kiedyś było jasne, co jest "in", a co "out". Teraz mam wrażenie, że z braku pomysłów wszystko jest "in". Jest tyle styli, że nawet osoba cała brudna, z dziurawym odzieniem będzie na topie, gdyż przecież styl grunge, czy hipster (dobrze napisałam?) jest teraz hitem. Momentami mam wrażenie, że najbardziej nie na czasie ubraną ostatnio kobietą będzie ta w klasycznej sukience, butach dopasowanych do torebki, wszystkich paznokciach pomalowanych na ten sam spokojny/klasyczny kolor, w ładnie ułożonej fryzurze.

A tak oprócz tego, lubicie oglądać Vogua lub sesje zdjęciowe w takich gazetach jak Glamour, Twój Styl, czy Elle? Niemcy mają swojego Vouga, który wychodzi dosyć regularnie. Po przyjeździe w pierwszym, czy drugim miesiącu mojego pobytu tutaj z wielkim entuzjazmem przyniosłam sobie taki egzemplarz do domu i przyznam, że chyba się zawiodłam.. Na pewno się zawiodłam bo od tego czasu nie omiotłam kolejnych numerów w sklepie nawet wzrokiem. Pierwsze 10 stron stanowiły reklamy luksusowych marek, później takie reklamy występowały co 2 - 3 strony. Reszta? Same sesje zdjęciowe. Tekstu prawie wcale. Miałam wrażenie, że to taka bajka dla starszych dziewczynek. Dużo obrazków, mało treści. Ale tak na poważnie, to podziwiam tych, którzy z tych "profesjonalnych" sesji potrafią wyłuskać coś co można później nosić. Dla mnie to wszystko jest wyolbrzymione. Każdy detal. Nic z tego nie nadaje się na ulicę. Dodatkowo bałamucą tła, dziwne pozy i w ogóle wszystko dookoła. Przyznam, że dużo milej ogląda mi się artykuły, gdzie modelki stoją w miarę prosto, na białym tle jedna obok drugiej i ubrania są wzięte z naszych sklepów. Dla mnie nie ma problemu wtedy załapać nowy schemat kolorystyczny bądź inny i przetworzyć to według swojego pomysłu. Ale tych "profesjonalnych" za cholerę nie rozumiem :) Może ktoś mi wyjaśni, pokaże jak odnajdywać przyjemność i ważne informacje oglądając takie sesje? :)

Poniżej zestaw, z przedwczoraj. Nie ma absolutnie nic wspólnego z powyższym tekstem, oprócz tego, że gdy go ubrałam znów do mojej głowy przyszła myśl, czy aby ja już na takie coś nie jestem za stara :)



Sukienka / Kleid - Clockhouse
Buty / Schuhe - New Yorker
Torebka / Tasche - Deichmann
Kamizelka / Weste - KiK


Wczoraj był mój szczęśliwi dzień. Od jakiegoś czasu marzyły mi się Shape Ups z firmy Skechers. Nie dlatego, że wierzę w ich magiczną moc odchudzania, ale dlatego, że podczas naszych licznych pieszych wycieczek bolą mnie pięty. Wiem, że radą na to byłyby buty z jakimś małym obcasem ale wtedy pewnie bolałby mnie przód stopy. Przez przypadek przymierzyłam takie shape upsy i wiedziałam, że przy nich powinien problem zniknąć. Pochodziłam w nich 5 min po sklepie (ciężar ciała idzie gdzieś na środek stopy więc przód i pięty są odciążone). Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo czułam się nieszczęśliwie w moich butach po ściągnięciu shape ups'ów. Problem był taki, że ten rodzaj obuwia jest strasznie brzydki. Są wielkie, a przede wszystkim szerokie. Żadne do nich sukienki, czy spódnice. Jedynie szerokie spodnie, które je całkowicie zakryją. Z pomocą przyszedł mój ukochany mąż, który godzinami szperał w internecie i znalazł mi shape ups'y, które są ładne i mi się podobają. Problem był taki, że za nic nie mogłam ich nigdzie znaleźć. Wszędzie były te klasyczne olbrzymy. I wczoraj! Wczoraj pojechaliśmy do przepięknej dzielnicy Köln, zwanej Porz, gdzie z ciekawości weszłam do sklepu obuwniczego. I były! Znalezione przez mojego męża (przestawione na inną półkę z rozmiarami). Ostatnia para! Te właśnie, w tym kolorze, co chciałam. Tylko trochę cena odstraszała. Ale udało mi się tak zagadać sprzedawczynię, że dostałam -20%. 25 euro to dość spora oszczędność, więc jak mogłam nie brać. I tak oto od wczoraj jestem szczęśliwą posiadaczką butów, o których śniłam od dawna :) Domyślam się, że dla wielu nie będzie to szczytem mody, ale naprawdę zależało mi na jak najbardziej optymalnym połączeniu wygody i atrakcyjności w obuwiu. Konia z rzędem temu, kto znajdzie buty tego typu (chodzi mi o podeszwę - bo wiem, że dużo więcej firm takie robi), które by były jeszcze bardziej "delikatne" by pasowały do sukienek, spódnic i tym podobnych. Zdjęcia poniżej.

Ciekawostki z Niemiec / Meine Überraschung in Deutschland

Hej,hej! Czy u Was też nareszcie się wypogadza? Wreszcie mogłam ujrzeć słońce na niebie przez cały dzień, ba! nawet trochę się w nim powygrzewać. Zapowiadają powrót lata. Mam nadzieję, że u Was też. No bo ileż można? Niby letnie wyprzedaże, a tu nie ma gdzie tego nosić. Obserwując Wasze blogi widziałam już u niejednej, że z głębi szafy wytargała jesienne ubrania. Oby można je było na jeszcze przynajmniej dwa miesiące wetknąć tam z powrotem! Nie mam racji? :)

Hallo! Endlich wird es draußen wieder schöner. Ich hab' die Sonne schon so sehr vermisst. Ich hoffe so ein Wetter bleibt zumindest noch für zwei Monate. Man muss ja mal schliesslich die Gelegenheit zu haben um all die Sachen  aus den Sommerschlussverkauf zu tragen :)


Mam dwie małe ciekawostki. W niedzielę miałam okazję być na ostrym dyżurze tu w Niemczech. Myślałam, że trochę będzie się to różniło od tego, co jest w Polsce. W sumie różniło się, ale tylko tym, że jest czysto i ładnie. Zrobiło mi się coś z okiem (nic takiego na szczęście) i mąż mój zmusił mnie by udać się do szpitala. Podeszłam do okienka, miły pan wziął ode mnie kartę z ubezpieczalni i zadzwonił do okulisty. Po czym powiedział mi, że okulista zaraz do mnie zejdzie i żebym zaczekała w poczekalni obok. Co też zrobiłam. Po dwóch godzinach czekania mój mąż podszedł z powrotem do okienka by spytać się jak długo jeszcze musimy podziwiać ich poczekalnie. Pan w okienku zdziwił się, że faktycznie coś długo, wykonał jeszcze jeden telefon do okulisty, po czym powiedział, że mamy udać się na piętro X. Poszliśmy, cała wizyta trwała max. 5 minut. I tyle. Zastanawiam się ile bym jeszcze czekała, gdybyśmy się nie przypomnieli.
Druga rzecz - co mnie mocno zdziwiła - dotyczy czegoś zupełnie innego. Mąż zamówił mi coś na swoją firmę z Tchibo (uwielbiam jakość ich produktów). Podczas zamówienia nie było opcji przelewu więc założyliśmy, że zapłacić będzie trzeba przy odbiorze. Dzisiaj przyszedł kurier, zostawił kartonik z naklejkami Tchibo i poszedł. Nie prosił o żadne pieniądze. Gdy otworzyłam paczkę znalazłam w środku kartkę z danymi do przelewu. Spotkaliście się już z czymś takim?

Letzten Sonntag war ich im Krankenhaus beim Notarzt. Es handelte sich um mein Auge also brauchte ich einen Augenarzt. Der Herr am Empang hat den Augenarzt angerufen und mir gesagt, dass er gleich nach unten käme und ich solle es mir im Warteraum gemütlich machen. Was ich auch tat. Nach zwei Stunden warten und nichts machen ging mein Mann zum Empfang um nachzufragen was los sei. Der Herr war auch überrascht, dass es so lange dauerte und hat den Augenarzt noch mal angerufen. Nach dem Anruf sage er mir ich solle auf die X-te Etage gehen, wo der Arzt schon auf mich wartet. Der hat mich einfach vergessen! Ich dachte dass das alles hier in Deutschland mehr ordentlich ist. Das war eine sehr unangenehme Überraschung für mich.

Poniższe zdjęcie jest z dzisiaj (a raczej wczoraj skoro jest już po północy). 

Sukienka / Kleid - C&A
Getry / Leggings - KiK
Buty / Schuhe - Deichmann
Torba / Tasche - Primark
Zegarek / Uhr - Fossil
Okulary / Brille - New Yorker

Byłam w KIKO i udało mi się wymienić kredkę na mój kolor. Po rozpakowaniu mogłam jej się bliżej przyjrzeć. Kredka posiada końcówkę do rozcierania, a gdy tą zdejmiemy po jej drugiej stronie jest mała strugaczka. Całkiem sprytne :)

Zum Glück konnte ich meinen Stift bei KIKO umtauschen. Ich finde es toll, dass er auf dem anderem Ende einen Schwamm hat mit den man den Strich blenden kann und noch einen Spitzer.

One Lovely Blog Award




Cztery wspaniałe kobiety nominowały mnie do nagrody One Lovely Blog Award.
A są to:
- Monika Inga z http://ujeja.blogspot.com/
- Keisi z http://centurychild-keisi.blogspot.com/
- Abscysynka z http://mazidla-abscysynki.blogspot.com
- Nasze wycieczki z http://bliskiepodroze.blogspot.com/

Kochane, bardzo Wam dziękuję.

Z "zabawy" wynika, że powinnam podać 7 faktów o mnie. No to spróbujmy :)

1. Zawsze lepiej dogadywałam się z mężczyznami niż z kobietami. Zawsze miałam pełno kolegów, a koleżanek jak na lekarstwo. Nie wiem skąd to wynika.

2. Wciąż nie mogę się zdecydować, gdzie chcę "osiąść" na stałe. Jedna moja część chce zostać już tu gdzie jestem, wynająć wielkie mieszkanie, wyremontować je i zostać w nim na lata, natomiast druga chce podróżować po świecie i co jakiś czas mieszkać gdzieś indziej.

3. Słabo przywiązuję się do przedmiotów. Gdy coś zniszczę to prawie wcale nie jest mi żal. Nawet, gdy jest to kosztowne (ku utrapieniu mojego męża). Za to odwrotnie mam z ludźmi.

4.Kocham zwierzęta, gdybym mogła miałabym w domu cały zwierzyniec. Rozczulam się nad każdym zwierzakiem, wychodzi na to, że o ile większość kobiet z czułością patrzy na każde dziecko, to te mnie są zupełnie obojętne. Ze zwierzętami jest dokładnie odwrotnie :)

5. Uwielbiam kawę. Kocham ją! Żałuję, że rano po przebudzeniu nie może czekać na mnie kubek cudownie, świeżo zaparzonej kawy przed łóżkiem. Popołudniami kocham kawę mrożoną. Kawa w każdej postaci!!!! :)

6. Mam pecha, co do ludzi. Najwspanialsze osoby, które poznaję okazują się mieszkać bardzo daleko ode mnie (choćby te wszystkie cudowne bloggerki, z którymi piszemy poprzez komentarze lub maile). 

7. Nie znoszę telewizji. Nie oglądam jej w ogóle. Mam w domu telewizor ale służy jako stojak na różne pierdółki :) Używam telewizor, gdy chcę obejrzeć film na DVD.

Kochane, wybaczcie, że nie podam dalej, ale po prostu z tego, co oglądałam to wszystkie wartościowe dla mnie osoby zostały już tym obdarowane!


Hello :)

Jessssssssssssteeeeeeeeeem :)

Przepraszam, że musieliście czekać tyle czasu. Dziękuję, za wszystkie komentarze i maile, w których pisaliście bym szybko wróciła, napisała coś etc. To naprawdę miłe i sprawia, że po najbardziej zwariowanym okresie człowiek chce wstać z łóżka i poczłapać do komputera by napisać kilka słów. Zobaczyłam również ile osób zaczęło mnie obserwować, dziękuję :*. Bez Was by mi się tak często nie chciało blogować :)

Już spieszę z tłumaczeniem, dlaczego mnie tyle nie było. Otóż, jak już wcześniej uprzedzałam, lipiec był dla mnie totalnym miesiącem podróżowania! Zaczęło się od Irlandii, co już wiecie. Po Irlandii wpadłam na chwilę do domu (zdążyłam dodać kilka zdjęć) i leciałam do Polski. Posiedziałam trochę u moich rodziców, uprawiałam shopping ekstremalny (tak działa na mnie moja mama :)). Gdy już wróciłam do Niemiec, nie miałam nawet pełnej doby na ogarnięcie się  i jechaliśmy do Paryża. 23 lipca wypadała nasza rocznica ślubu i chcieliśmy ją spędzić inaczej. O Paryżu chcę Wam opowiedzieć w następnych postach. Dzień, w którym wracałam z Polski do Niemiec był pełen sprzecznych emocji. Tamtego dnia lot był niezbyt przyjemny. Nie dość, że chmury były nisko i być może przez to silniki w samolocie wyły wyjątkowo nieprzyjemnie. Co chwila były turbulencje i zmiany wysokości samolotu. Dodatkowo na koniec stewardessa się pomyliła i w komunikacie powiedziała, że za moment będziemy lądować w Katowicach Pyrzowicach! O matko! To było okropne kilka sekund! Oczywiście nie sprostowała swojej pomyłki, musiałam zapytać o lądowanie inną stewardessę. Widziałam, że masę ludzi było w szoku. Przez moment miałam perspektywę powrotu do mojego miejsca startu i ponowną podróż. Ale na szczęście wszystko dobiegło pomyślnie do końca. Miłą niespodziankę zrobił mi mój mąż, który pod moją nieobecność na naszą rocznicę kupił nam nowe auto :) Dodatkowo rejestracja jest miksem naszych inicjałów i daty ślubu :) Nie pomyślcie proszę, że to taki kaprys, po prostu nasze poprzednie auto się już rozpadało i trzeba było jakieś kupić. A ponieważ nie mieliśmy pomysłu czym pojechać do Paryża (pociąg zbyt drogi, samolot - nie dziękuję na razie, auto - ryzykowne) kupno auta okazało się świetnym rozwiązaniem. Tyle na razie o tym.


Chciałam umieścić jeszcze kilka zdjęć z Dublina, ale dałam sobie spokój. Tym, którzy będą zaciekawieni mogę podesłać linka do osobnej galerii (proszę o kontakt mailowy).

Za to dodaję to, o co zostałam już kilkakrotnie poproszona. Mianowicie moje zakupy z Dublina :D


Juli war für mich ein verrückter Monat. Am Anfang war ich in Irland, dannach bin ich nach Polen geflogen. Als ich wieder da war hatte ich ein Paar Stunden um mich zu Packen und bin nach Paris gefahren. Ich und mein Mann haben in Paris unseren ersten Hochzeitstag gefeiert. Der Tag an dem ich von Polen nach Deutschland ankam war voller Emotionen. Der Flug war nicht sehr angenehm,  der Himmel war total bewölkt. Das Flugzeug traf ein Paar Turbulenzen an. Am Ende hatte die Stewardesse aus Versehen gesagt, dass wir bald in Polen landen werden. Das war schrecklich, ich dachte, dass etwas passiert sei und wir umkehren müssten. Aber am Flughafen hatte ich ein super Überraschung. Mein Mann hat heimlich ein neues Auto gekauft, damit wir sicher in Paris ankommen :)
Ich wollte noch mehr Fotos von Dublin hinzufügen aber letztlich habe ich darauf verzichtet. Das könnte für manche schon langeweilig werden. Wenn jemand Lust hat, kann ich ihm einen Link zu einer Galerie schicken wo alle Fotos sind (schreibt mir bitte per E-mail).
Dafür zeige ich Euch das, worum ich schon mehrmals gebeten wurde... meine Einkaufe :)

Pierwsze to, co tygryski lubią najbardziej, czyli... buty!!!!! Oczywiście z Primarka. Wszystko miało tam tak śmieszną cenę, że grzechem było by ich nie wziąć. Najlepsze jest to, że tam dwa Primarki są niemal tuż obok siebie. Więc jak w jednym nie było mojego rozmiaru mogłam iść do drugiego i zazwyczaj był :)

Als erstes.. das, was ich am meisten mag. SCHUHE! In Primark sind sie zum Lachen billig. Deshalb habe ich so viele gekauft :D




W życiu nie widziałam tyle biżuterii na raz, co właśnie w Primarku. Postarałam jednak zachować zimną krew i kupić tylko to, co naprawdę pasowałoby do wielu rzeczy. Początkowo miałam wypełniony koszyk do połowy. Następnie zrobiłam ostrą selekcję (pamiętałam o ograniczonym ciężarze mojej walizki). Zostało to, co podobało mi się najbardziej: portfel, dwie zawieszki (cudownie ożywią każdą torebkę) i dwa naszyjniki.

Später war die Abteilung mit Schmuck dran :) Zuerst habe ich mir den halben Einkaufskorb damit gefüllt. Dann bin ich mit mir ganz streng gewesen und habe nur die Sachen gelassen, die mir zu vielen Sachen passen.  Es blieben zwei Halsketten, ein Portemonnaie, und zwei Schlüsselanhänger (für meine Taschen).



Uwielbiam duuże chusty, dlatego obok tych nie mogłam przejść obojętnie:

Ich liebe die ganz grossen Tücher, darum musste ich die zwei hier unbedingt mitnehmen.




To, na co miałam największą nadzieję. Tangle Teezer. Magiczna szczotka, która ponoć nie ciągnie włosów w ogóle. Kupiłam i zakochałam się. Faktycznie prawie nie ciągnie. Dotychczas traciłam olbrzymie ilości włosów podczas czesania. Teraz jest ich zaledwie kilka. Prawdą jest to, że gdy się jej raz użyje nie chce się spojrzeć na żadną inną szczotkę. Mam jednak małe zastrzeżenie, co do braku "rękojeści". Ale nie można mieć przecież wszystkiego :)

Das, auf was ich die grösste Hoffnung hatte zu finden: Tangle Teezer! Jetzt kann ich es bestätigen: die beste Bürste die man je haben konnte.



Trochę kosmetyków. Miałam nadzieję, że uda mi się dopaść cienie Sleek'a. Niestety nie udało się. Dowiedziałam się, że te są tylko dostępne w UK. Nic nie pomogło pojechanie na drugi koniec miasta do Drug Store. Mogłam podjechać do Belfastu, ale szkoda mi było czasu. Dla niewtajemniczonych - Irlandia Północna należy do UK dlatego tam można kupić cienie ze Sleek'a. Pocieszyłam się natomiast kilkoma innymi kosmetykami - szamponami i odżywkami firmy Aussie, które są istnym balsamem na moje włosy, cieniami MUA, benetintem Benefit'u i ulubionym podkładem Max Factor. Nie myślcie proszę, że u mnie tych podkładów nie ma. Po prostu w Niemczech i w Polsce zaczynają się od koloru z numerem 50. Dla mnie, gdy jestem nieopalona jest to zbyt ciemne. W Irlandii był jeszcze 40 i 45. Zakupiłam 40, która była i będzie idealna. Obecnie się opaliłam, więc moja 50 jest idealna :)

Ein bisschen Kosmetik. Shampoos und Spülungen von Aussie (ich liebe sie), Liedschatten von Mua, Benetint von Benefit (nicht so gut) und Max Factor Xperience Foundation (in Irland gibt es hellere Farbtöne als hier).



Przed moją podróżą do Irlandii poszukiwałam białej torebki na lato. Ta, którą posiadałam ulegała coraz większemu zniszczeniu. W pewnym momencie wstrzymałam się z poszukiwaniami, gdyż postanowiłam sobie taką torebkę jako pamiątkę przywieźć z Irlandii. Na szczęście z pomocą przyszedł znów Primark :)

Ich hab mir vorgenommen eine weisse Tasche zu finden. Dank Primark habe ich es geschafft :)



I na koniec dwie cudowne sukienki. Niestety na wieszaku wyglądają mizernie. Mam nadzieję, że pogoda dopisze i będę mogła je jeszcze Wam zaprezentować. Czarna maxi jest z Evans (kosztowała po przecenie tylko 30 euro), natomiast granatowa jest z New Looka (też z przeceny za 12 euro).

Und ich habe zwei wundervolle Kleider gefunden. Leider sehen sie auf den Bügeln nicht zu schön aus. Hoffentlich erlaubt mir das Wetter sie auf mir zu zeigen. Das schwarze Maxikleid ist von Evans (war auf 30 Euro reduziert), das blaue is von New Look und war auf 12 Euro reduziert.




Reasumując: Dublin mnie zachwycił z tysiąca różnych powodów! Miałam okazję być w życiu w kilku krajach, ale w żadnym ludzie nie byli tak mili. Przychodzi mi na myśl kilka sytuacji, gdy obcy ludzie na ulicy, czy w sklepie zaczepiali mnie by powiedzieć kilka miłych słów: na temat pogody, tego co akurat wybrałam itp. Niezwykłe było to, że gdy robiłam zdjęcie połowa ulicy się zatrzymywała i cierpliwie czekała aż skończę. Gdy ktoś wszedł mi w kadr to przepraszał! Normą było, gdy kogoś niechcący w tłumie mnie szturnchnął -  zostałam przeproszona! Zupełna odwrotność do Francji! :)

Początkowo byłam zaskoczona tym, że co trzecia kobieta szła z torebką LV, Chloe, Chanel itp. Później spostrzegłam pod centrami handlowymi, na mostach i innych miejscach stoiska z podróbkami najbardziej znanych torebek za 30 euro! Nie sądziłam, że w Irlandii takie coś może być legalne. Ciekawe, czy w UK jest podobnie. Uprzedzę pytania: nie kupiłam sobie podróbki :)

To by było na tyle :)

Fazit: Dublin ist wundervoll. Die Leute sind echt super, super nett. Ich hatte die Möglichkeit ein Paar Länder zu besuchen und nirgendwo waren die Leute so nett wie in Dublin.

Das, was mich noch Überaschte: jede dritte Frau hatte eine Designertasche. Später habe ich herausgefunden wie es dazu komme :) Überall konnte man Faketaschen für nur 30 Euro kaufen :) Naturlich habe ich diese Möglichkeit NICHT ausgenutzt :)

Film o szynszylach / Chinchilla Video

Heute habe ich das erste mal einen Film auf Youtube geladet. Auf dem Film sind meine drei Chinchillas die im Sand baden. Chinchillas benutzten Wasser nur zum Trinken. Viel Spass beim anschauen :)

Ten jeden raz nie będzie o ubraniach, czy makijażu :)
Dzisiaj po raz pierwszy wstawiłam filmik na Youtube. Jest on o kąpieli moich trzech szynszyl. Szynszyle kąpią się w piasku. Wody używają jedynie do picia :) Jeśli ktoś miałby ochotę to zapraszam :)


Mój blog ma DWA lata / Mein Blog ist zwei Jahre alt.

Jak w tytule. Mój blog ma dwa lata. Dzięki Wam. Nie wiem, czy jakikolwiek blog ma szansę istnieć tyle czasu (ponad 200 postów) bez czytelników. Może i ma. Ale mój by nie miał. Dzięki Wam ciągle mam ochotę targać prawie codziennie ze sobą mój mega ciężki aparat, stać pół godziny by mojemu mężowi, który do robienia zdjęć ma dwie lewe ręce, udało się zrobić fotkę, na której przynajmniej nie mam nic obcięte ;) Dzięki stale rosnącej liczbie obserwujących osób - dziękuję, że jesteście :* i dzięki miłym i podbudowującym komentarzom :) Wam, komentującym też bardzo dziękuję. A zarazem zachęcam, by każdy "podglądacz" choć raz coś napisał, byłoby miło :) Chciałabym też podziękować tym, którym zdarzało się pisać te niemiłe i złośliwe komentarze. Oni chyba zrobili mi największy prezent. Poważnie. Kilka pierwszych było dla mnie szokujących. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś ma "czelność" pisać do obcej osoby w taki sposób. Później się przyzwyczaiłam. Dzisiaj, gdy ktoś na mnie spojrzy krytycznym okiem, coś powie lub napisze to wcale się tym już nie przejmuję. Aż sama się sobie dziwię. Z zakompleksionej, zasmuconej stałam się pewną siebie, nie bojącej się żadnej krytyki osobą. Zaczęło mi "wisieć i powiewać" co myślą o moim wyglądzie zarówno Ci co tu zaglądają jak i Ci na ulicy. Dodawanie swoich zdjęć, coraz większych, bardziej dokładnych (zaczynałam od malutkich, pojedynczych) dodało mi też odwagi. I za to też chcę podziękować :)

Pamiętam o urodzinach mojego bloga, gdyż zaczęłam go pisać dokładnie w moje imieniny. Moja rodzina bardzo ceni sobie to święto i niemniej hucznie jest obchodzone jak urodziny. Przynajmniej mogę sobie "odbić" urodziny, które niestety mam w Wigilię. Choć przyznam, z pewnym smutkiem, że odkąd mieszkam z mężem, którego rodzina ma obojętny stosunek do imienin i u nas to święto jakby przestało być... świętem.

A jak jest u Was? Obchodzicie swoje imieniny?

Heute hat mein Blog seinen zweiten Geburtstag. Ich möchte mich bei all meinen "Followers" bedanken und bei denen die mir Kommentare schreibe. Gäbe es nicht Euch würde ich meinen Blog nicht fürchen. Wer schreibt schon einen Blog, der keine Leser hat? Naja, ich zumindest brauche Leser um einen Blog zu schreiben.
Ich hoffe das jeder Follower zumindest einmal ein Kommentar schreibt. Wäre ja echt nett :)
Ich möchte mich auch bei all denen bedanken die mir Fiese Kommentare schreiben. Ja, echt. Durch solche Kommentare habe ich gelernt nicht auf schlechte un unnette Worte zu achten. Jetzt wenn mich jemand blöd anguckt oder etwas dummes zu mir sagt macht es mir einfach nichts aus. Ich bin auch mutiger geworden, am Anfang habe ich kleine, einzelne Fotos gezeigt, jetzt gibts jedes mal mehr und sie sind ja auch grösser und schärfer.
Ich kann mir ja auch den Tag wann ich angefangen habe zu bloggen gut merken weil es nämlich mein Namenstag war. Meine Familie feiert immer den Namenstag ganz gross, fast so wie den Geburtstag. Durch dieses Namenstagfeiern kann ich meinen Geburtstag "wieder gut machen". Ich hab in nähmlich Weihnachten.
Leider seit ich mint meinem Mann wohne feiere ich ihn nicht mehr so ganz. Seine Familie macht sich nichts aus diesen Tag und darum feiern wir das nicht mehr so. Schade eigentlich.

Wie ist es bei Euch? Feiert ihr Eueren Namenstag?






Koszula, top / Hemd, Top - C&A
Spodnie / Hose - F&F
Buty / Schuhe - New Yorker
Torebka / Tasche - eTorebka.pl
Zegarek / Uhr - Fossil

Czy ktoś może pomóc? Kann jemand helfen?

Po raz pierwszy zwracam się do Was z prośbą o pomoc :)

Będąc w C&A w sekcji Clockhouse XL znalazłam sukienkę, która mi się bardzo podoba. Niestety czarne w moim rozmiarze zostały już wyprzedane :( Byłabym wdzięczna za wszelką pomoc :) Oczywiście wysłałabym pieniądze + kwotę za przesyłkę :)
Ich habe eine Bitte an euch alle. Es ist meine erste Bitte dieser Art. Ich habe in C&A in der Clockhouse XL Abteilung ein Kleid gefunden das mir echt gefällt. Leider ist das in Schwarz in meiner Größe schon ausverkauft :( Ich würde Euere Hilf sehr zu schätzen wissen :) Natürlich würde ich das Geld und die Versandkosten erstmal schicken :)

Zdjęcie po kliknięciu na nie się powiększy.

Das Foto vergrößert sich wenn man drauf klickt.

Etykiety

Dodałam po prawej stronie (nad translatorem) etykiety do postów. W ten sposób podzieliłam je na te, które pokazują ubrania, nowe zakupy, recenzje kosmetyków, zdjęcia robione przeze mnie, czy parę słów o mnie, o moim życiu, czy blogu. Niewykluczone, że jeden post będzie miał kilka etykiet. Kiedyś tworząc posty robiłam istne misz-masze wciskając do jednego posta kilka zestawów, zakupy z kilku dni, jakąś recenzję i jeszcze parę zdjęć :) Teraz staram się tego unikać.
Przyznam, że robiąc te etykiety troszkę na tym zyskałam. Przeglądając posty o zakupach przypomniałam sobie, że w szafie leżą nowiutkie, nieużywane jeszcze buty kupione właśnie na wiosnę/lato :)

Wielkanoc

Z okazji zbliżających się Świąt Wielkiej Nocy pragnę Wam wszystkim życzyć dużo radości, która przykryje wszelkie troski, moc wewnętrznego ciepła, cudownego poczucia bliskości z najbliższymi oraz głębokiego poczucia, że nadzieja nigdy nie ginie. Obyście spędzili ten czas najlepiej jak mogli, miło, spokojnie i zdala od wszelkich problemów. Byście mieli czas zatrzymać się choć na chwilę, by spojrzeć jak przyroda cudownie budzi się do życia. By pełną piersią nabrać głęboko świeżego, wiosennego powietrza i uwierzyć, że teraz może być już tylko lepiej :)

Do zobaczenia po Świętach  -  Asia

Tort urodzinowy

Wczoraj mój mąż miał urodziny. Zrobiłam mu tort :)



Roermond Designers Outlet

W niedzielę byłam po raz pierwszy od bardzo dawna w Holandii. Żadne tam wielkie wycieczki, ale mąż mój 'wyczaił', że tuż przy granicy znajduje się miasteczko Roermond, a w nim mini miasteczko o nazwie 'Designers Outlet'. Piszę, że znajduje się mini miasteczko ponieważ początkowo myślałam, że jest to zwykłe centrum handlowe typu Factory. Ubrana w t-shirt i cienki sweter w dzień obfitujący małymi przejściowymi deszczykami, pewna, że pół dnia spędzę pod dachem średnio miło się zaskoczyłam, że to nie jeden wielki budynek, a wiele małych poukładanych na kształt małego miasteczka. Chciałam dogłębnie zwiedzić wszystkie sklepiki w tymże outlecie, ale centrum miasta tak mnie pochłonęło, że ledwo mi starczyło czasu na zakupy w wypatrzonych przez internet sklepach. Miło mnie zaskoczył swoimi cenami BodyShop (pisałam w poprzednim poście). Znalazłam też ostatnio lubiany przeze mnie sklep z bielizną (Hunkemöller). Nie wiedziałam, że mają ten sam towar, co w normalnych sklepach i w czwartek zrobiłam sobie zapasy bielizny ( 16€ zamiast 23€ za stanik to jednak nie mała różnica), ale trudno :) Zrobiłam jeszcze większe zapasy :)
Przyznam, że samo miasteczko jest urocze. Niskie domki, wybrukowane, czyste i spokojne. Nie warto tylko jechać do niego w niedzielę :) W Niemczech są wszystkie sklepy pozamykane, zatem bardzo dużo Niemców jedzie właśnie tam się wyszaleć :)
Niżej wklejam mój 'outfit'. Mimo pochmurno deszczowej pogody wcale nie było mi zimno. Jeszcze niżej wklejam kilka zdjęć. Niestety nie moje, gdyż nie chciałam moczyć aparatu. Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony outletu.






Kamizelka/Vest - KiK

Bluzka/Blouse - C&A
Spódnica/Skirt - Kappahl
Getry/Leggins - KiK
Buty/Shoes - Deichmann
Zegarek/Watch - Fossil
Bransoletka/Bracelet  - Takko













Related posts

 
MOBILE